To Twoja wina, iż nie masz pieniędzy. Nikt Cię nie zmuszał do małżeństwa i macierzyństwa” – usłyszałam od matki, prosząc o pomoc.

newskey24.com 1 dzień temu

„To przez ciebie nie masz pieniędzy. Nikt ci nie kazał wychodzić za mąż i rodzić dzieci” — rzuciła mi to w twarz matka, gdy prosiłam o pomoc.

Gdy miałam dwadzieścia lat, wyszłam za męża za Darka. Wynajmowaliśmy maleńkie jednopokojowe mieszkanie na obrzeżach Łodzi. Oboje pracowaliśmy: on na budowie, ja w aptece. Żyliśmy skromnie, ale starczało. Marzyliśmy o własnym mieszkaniu, i wtedy wierzyłam, iż wszystko jest możliwe.

Potem urodził się Kacper. Dwa lata później — Tomek. Poszłam na urlop macierzyński, Darek zaczął brać dodatkowe zmiany. Ale choćby z jego nadgodzinami pieniędzy brakowało. Wszystko szło na pieluchy, mleko modyfikowane, lekarzy, rachunki i oczywiście czynsz. Sam najem pochłaniał połowę jego wypłaty.

Patrzyłam na nasze maluchy i każdego ranka budziłam się z lękiem: a jeżeli Darek zachoruje? A jeżeli nas wyrzucą? Co wtedy?

Mama mieszkała sama w dwupokojowym mieszkaniu. Babcia też. Obie — w centrum miasta. Obie — z pustym salonem. Nie proszę o pałac, myślałam. Tylko na jakiś czas. Dopóki dzieci są małe. Dopóki nie stanę na nogi.

Zaproponowałam mamie, by zamieszkała z babcią: niech żyją razem w jednym mieszkaniu, a my wprowadzilibyśmy się do drugiego. Byłoby tam miejsce — przecież tylko ja, Darek i dwójka maluchów. Ale mama choćby słuchać nie chciała.

„Z matką mieszkać?” — prychnęła. — „Oszalałaś? Moje życie się skończyło? Jeszcze jestem młoda. A z babcią to tylko nerwy sobie zniszczysz. Mieszkaj, gdzie chcesz, ale mnie w to nie mieszaj.”

Milcząco połknęłam te słowa. Potem zadzwoniłam do taty. Od dawna żył z nową żoną. Mieli przestronne czteropokojowe mieszkanie, miałam nadzieję, iż zabierze do siebie babcię. Przecież babcia to jego matka. Ale on też odmówił. Powiedział, iż ma dzieci z drugiego małżeństwa i „w mieszkaniu i tak już ciasno.”

W desperacji zadzwoniłam do mamy. Płakałam. Błagałam, żeby choć na jakiś czas nas przygarnęła. I wtedy cisnęła mi w twarz:

„To twoja wina, iż nie masz pieniędzy. Nikt ci nie kazał wychodzić za mąż. Nikt ci nie kazał rodzić dzieci. Chciałaś dorosłego życia — masz. A teraz radź sobie sama.”

Jakby raziło mnie prądem. Siedziałam w kuchni z telefonem w dłoni, a we mnie wszystko się wierzyło. To mówi moja własna matka. Kobieta, która powinna być moim wsparciem. Nie prosiłam o wiele — tylko o kąt, trochę zrozumienia.

Następnego dnia z Darkiem zastanawialiśmy się, co robić. Jedyna osoba, która odpowiedziała na nasz krzyk o pomoc, to jego mama, Halina Stanisławówna. Mieszka na wsi, w domu z ogrodem. Ma wolny pokój i chętnie nas przyjmie. Mówi, iż pomoże z dziećmi, będzie je niańczyć, gdy my będziemy pracować.

Ale się boję. To nie miasto. To wieś. Nie ma tam przychodni, dobrej szkoły, choćby transportu publicznego. Boję się, iż jak tam się wprowadzimy — to utkniemy na zawsze. Że dzieci dorosną bez szans, bez przyszłości. Że sama poddam się, odetnę od życia.

A jednak wyboru nie mamy. Mama od nas się odcięła. Babcia jest za stara, by nas przyjąć. Tata nie uważa nas za rodzinę. I stoję na rozdrożu: iść w nieznane — albo przyjąć obcą, ale szczerą pomoc.

Wiecie, co jest najgorsze? Nie to, iż jest nam ciężko. Nie to, iż jesteśmy biedni. Ale to, iż ci najbliżsi krwią — okazali się najdalsi sercem. I nie boję się za siebie. Boję się za moich synów. Żeby nigdy nie poznali uczucia bycia niechcianym przez własną babcię…

Idź do oryginalnego materiału