Twoja wina, iż brakuje ci pieniędzy: nikt nie zmuszał cię do ślubu i macierzyństwa

newsempire24.com 1 tydzień temu

„To przez ciebie nie masz pieniędzy. Nikt cię nie zmuszał do zamążpójścia i rodzenia dzieci” – te słowa rzuciła mi w twarz moja matka, kiedy prosiłam o pomoc.

Miałam dwadzieścia lat, gdy wyszłam za męża za Wojtka. Wynajęliśmy maleńkie jedno pokojowe mieszkanko na przedmieściach Poznania. Oboje pracowaliśmy: on na budowie, ja w aptece. Żyliśmy skromnie, ale starczało. Marzyliśmy o własnym mieszkaniu, a wtedy wierzyłam, iż wszystko jest możliwe.

Potem urodził się Kacper. Dwa lata później – Olek. Poszłam na urlop macierzyński, a Wojtek zaczął brać dodatkowe zmiany. Ale choćby z jego nadgodzinami pieniędzy wciąż brakowało. Wszystko szło na pieluchy, mleko modyfikowane, lekarzy, czynsz i oczywiście wynajem. Sam najem pochłaniał połowę jego pensji.

Patrzyłam na nasze maluchy i każdego ranka budziłam się z lękiem: a jeżeli Wojtek zachoruje? A jeżeli nas wyrzucą? Co wtedy?

Mama mieszkała sama w dwupokojowym mieszkaniu. Babcia też. Obie w centrum miasta. I obie – z pustym salonem. Nie proszę o pałac, myślałam. Tylko na chwilę. Dopóki dzieci są małe. Dopóki nie stanę na nogi.

Zaproponowałam mamie, żeby zamieszkała z babcią: niech żyją razem w jednym mieszkaniu, a my wprowadzimy się do drugiego. Byłoby tam miejsce – tylko ja, Wojtek i dwójka maluchów. Ale mama choćby nie chciała słuchać.

— Z matką mieszkać? — prychnęła. — Oszalałaś? Ja mam sobie życie przekreślić? Jeszcze jestem młoda. A ze staruszką tylko sobie nerwy zepsujesz. Mieszkaj, gdzie chcesz, ale mnie w to nie mieszaj.

Milcząco przełknęłam tę gorycz. Potem zadzwoniłam do taty. Od dawna żył z nową żoną. Mieli przestronne, czteropokojowe mieszkanie, więc liczyłam, iż zabierze babcię do siebie. W końcu babcia to jego matka. Ale on też odmówił. Powiedział, iż ma dzieci z drugiego małżeństwa i „i tak każdy kąt zajęty”.

W desperacji znów zadzwoniłam do mamy. Płakałam. Błagałam, żeby chociaż na czas nas przygarnęła. I wtedy cisnęła mi w twarz:

— To twoja wina, iż nie masz pieniędzy. Nikt cię nie zmuszał do zamążpójścia. Nikt nie kazał ci rodzić dzieci. Chciałaś dorosłego życia – to masz. A teraz radź sobie sama.

Jakby ktoś mnie prądem raził. Siedziałam w kuchni z telefonem w dłoni, a we mnie wszystko się waliło. To mówi mi moja matka. Kobieta, która powinna być moją podporą. Nie prosiłam o wiele – tylko o kąt, odrobinę zrozumienia.

Następnego dnia z Wojtkiem zastanawialiśmy się, co robić. Jedyna osoba, która odpowiedziała na nasze wołanie o pomoc, to jego mama, Danuta. Mieszka na wsi, w domu z ogrodem. Miała wolny pokój i chętnie nas przyjmie. Mówi, iż pomoże z dziećmi, zajmie się nimi, gdy my będziemy w pracy.

Ale się boję. To nie miasto. To wieś. Nie ma tam przychodni, porządnej szkoły, choćby autobusów. Boję się, iż się tam przeprowadzimy – i utkniemy na zawsze. Że dzieci dorosną bez szans, bez przyszłości. Że sama się poddam, odetnę od życia.

A jednak wyboru nie mamy. Mama się od nas odcięła. Babcia jest za stara, by nas przyjąć. Tata nie uważa nas za swoją rodzinę. I stoję na rozdrożu: pójść w nieznane – albo przyjąć obcą, ale szczerą pomoc.

Wiecie, co jest najgorsze? Nie to, iż nam ciężko. Nie to, iż nie mamy pieniędzy. Ale to, iż ci najbliżsi z krwi – okazali się najdalsi z ducha. I boję się nie o siebie. O moich synów. Żeby nigdy nie poznali tego, co znaczy być niechcianym przez własną babcię.

Dziś zrozumiałem jedną rzecz: czasem rodzina to nie ci, którzy dzielą z tobą geny, ale ci, którzy dzielą z tobą trudy. Nieważne, czy to miasto, czy wieś – ważne, by obok byli ludzie, na których można liczyć. A reszta? Cóż, życie samo pokaże, kto był wart zachodu.

Idź do oryginalnego materiału