Uciekliśmy, by ratować nasze małżeństwo: historia o tym, jak moja matka prawie zniszczyła nasz związek
To opowieść córki, której własna matka zagarnęła życie swoimi wtrąceniami i wiecznymi pretensjami.
Doszło do tego, iż stanęłam przed tragicznym wyborem: albo zerwę kontakt z nią, albo z mężem. Żadna z tych opcji nie była dobra, więc jedynym wyjściem okazała się przeprowadzka. Tylko tak mogliśmy ocalić naszą rodzinę i resztki spokoju ducha.
Kiedyś z euforią kupiłam kawalerkę w spokojnej dzielnicy Gdańska — w tym samym bloku, gdzie mieszkała mama. Wydawało się, iż los mi sprzyja: pomoc pod ręką, znajome miejsca, dom pełen wspomnień. Wszystko było idealne… do pewnego momentu.
Później w moim życiu pojawił się Piotr. Poznaliśmy się, pokochaliśmy i wzięliśmy ślub. Był z innego miasta, bez własnego mieszkania, więc po ślubie zamieszkał ze mną. Początki były piękne. Był troskliwy, pracowity, uczciwy. Czułam, iż to ten jedyny, z którym chcę spędzić życie.
Ale mama… znienawidziła go od pierwszego spotkania.
— Co to, z przeceny wyłowiłaś? Ani urody, ani mieszkania. Zupełnie ci się w głowie pomieszało, córko — syczała, gdy tylko za nim zamknęły się drzwi.
Starałam się bronić męża, tłumaczyłam, iż wygląd i mieszkanie to nie wszystko. Liczy się charakter, dobroć, wiarygodność. Ale moje słowa odbijały się od niej jak groch od ściany. Machała ręką i z przekąsem szeptała: — Zobaczysz, jak pójdziesz na urlop macierzyński — pożałujesz.
Choć do dzieci było jeszcze daleko, mama urządzała nam w domu prawdziwe piekło. Przychodziła prawie co wieczór. Mówiła, jak bardzo jestem „pechowa”, oskarżała Piotra o nieudolność, krytykowała każdy jego gest. A on, mimo wszystko, starał się jak mógł — pomagał jej, podwoził, spełniał wszystkie prośby.
To tylko ją rozjuszało.
— U Kasi mąż to skarb: ma mieszkanie, auto, a teściową uwielbia! A twój? Tyle w nim charakteru, co w sucharze! Ani kwiatka, ani prezentów — traktuje cię jak służącą!
Gdy przypadkiem cerowałam rozdartą bluzkę, urządzała scenę:
— Patrz, do czego doszło! Nosisz szmaty, bo twój mąż to nierób i biedak!
Każda jej wizyta była przedstawieniem. Sąsiedzi już się gapią w klatce — mogła urządzić awanturę na schodach, jeżeli nie otwieraliśmy drzwi. Telefon dzwonił non-stop, a my baliśmy się nie odebrać — nagle coś poważnego?
Pewnego dnia, po szczególnie ciężkiej scenie, usiedliśmy z Piotrem i poważnie porozmawialiśmy. Stało się jasne: tak dalej być nie może. Postanowiliśmy wynająć moje mieszkanie, a sami na jakiś czas przenieść się do jego matki. Teściowa miała duże mieszkanie, a do tego często nocowała u partnera. Kontaktu z nią minimum — praktycznie jak osobno. Mogliśmy oszczędzać na kredyt i zacząć od nowa — z dala od codziennego terroru.
Mamy nie mówiliśmy. Wiedzieliśmy, co by było. Ale niestety, długo się nie udało ukryć. Sąsiadki doniosły — widziały, jak wynosimy walizki do samochodu. Mama wpadła wściekła.
— To on ci to podpowiedział?! Boi się, iż otworzę ci oczy? — wrzeszczała, błyskając gniewem. — A ty? Bezwolna marionetka! Wymieniłaś matkę na jakąś obcą babę!
Mąż w milczeniu pakował torby do bagażnika, a ja próbowałam wytłumaczyć — iż to moja decyzja. Moja. Bo jestem zmęczona. Zmęczona strachem, zmęczona walką o każdy dzień. Gdyby mama nie wtrącała się w nasze życie, nigdzie byśmy nie wyjeżdżali.
W odpowiedzi rzuciła tylko: — Jeszcze przypełzniesz do mnie z płaczem! — i trzaskając drzwiami, odeszła.
Minęło pół roku. Mieszkamy u teściowej i wreszcie mamy spokój, którego tak brakowało. Nikt nie puka w drzwi. Nikt nie obraża mojego męża. Najemcy płacą czynsz, my pracujemy i oszczędzamy. Wszystko idzie zgodnie z planem.
Mama? Od trzech miesięcy ani słowa. Gdy dzwonię ja, odpowiada szorstko, jak obcej. Boli. Nie takiego chciałam zakończenia. Ale godzić się na to, jak niszczyła moje małżeństwo, też nie mogłam.
Jeśli kiedykolwiek zrozumie — będziemy mogli zacząć od nowa. A jeżeli nie… już nigdy nie pozwolę, by ktoś rozbił moją rodzinę. Za nic.
Życie nauczyło mnie jednego: czasem najtrudniejsze decyzje są jedyną drogą do spokoju. I warto walczyć o swoje szczęście — choćby jeżeli oznacza to stanięcie przeciwko tym, którzy powinni nas wspierać.