Pisałyśmy już o urodzinowych trendach, które podbijają serca rodziców i dzieci (jak ten z "torbą na nie"), ale i tych, które wzbudzają wątpliwości (np. kiedy rodzice jubilatów domagają się drogich prezentów i nic sobie nie robią z możliwości finansowych innych osób). Tym razem napisała do nas Magda, której córeczka będzie niedługo obchodzić piąte urodziny. Kobieta postawiła córce ultimatum: urządzi jej wymarzone przyjęcie w sali zabaw, o ile dziewczynka zrezygnuje z zaproszenia swojej najlepszej przyjaciółki z przedszkola. Powód? "Nie cierpię tej małej, a jej matka pozostało gorsza" – pisze Magda.
Mam prawo decydować, z kim zadaje się moje dziecko
"Mania niedługo kończy pięć lat. Już jakiś czas temu obiecałam, iż wyprawię jej urodziny w sali zabaw – była tam dwa razy na urodzinach innych dzieci z grupy i była zachwycona. Jest mi trochę głupio, iż być może będę musiała się z tego wycofać, naprawdę nie chcę ranić uczuć córki... Ale z drugiej strony może już teraz powinna się uczyć, iż życie nie jest cukierkowe i nie zawsze dostajemy to, na czym nam zależy?
Córka przyjaźni się z pewną dziewczynką. Poznały się w przedszkolu i są nierozłączne. Ta mała była u nas w domu kilka razy, raz choćby nocowała. Powiedzieć, iż nie mam o niej dobrego zdania, to nic nie powiedzieć. To dziecko to potwór w ludzkiej skórze. Jest głośna, niewychowana, a przy tym tak bardzo rozpieszczona. Naprawdę nie wiem, jak Mania może się z nią przyjaźnić.
Zauważyłam, iż ta dziewczynka – nazwijmy ją Emilką – naprawdę źle traktuje moje dziecko. Kiedy do nas przychodzi, zachowuje się, jakby była u siebie. Zagląda do szafy Mani, wyjmuje jej sukienki, zdejmuje z półek jej zabawki. Ostatnio wzięła do zabawy ukochanego pluszaka Mani. Widziałam, iż Mani się to nie podoba, chciała odzyskać maskotkę, a ta mała wredota udawała, iż nie słyszy, iż ma ją oddać!
Była u nas w weekend na kilka godzin, jej mama (okropna kobieta, naprawdę) musiała coś załatwić i nie miała z kim jej zostawić. Już jak słyszałam z pokoju Mani: 'Ciociaaa, jestem głodnaaa', to skóra na karku mi cierpła. Poszłam do dziewczynek i powiedziałam Emilce, iż za pół godziny będzie obiad, a potem deser. Ta prawie dostała spazmów, iż ona jest głodna teraz i nie wytrzyma. Uznałam, iż dam jej jakiś jogurt, żeby mi potem nikt nie wygadywał, iż mu dziecko głodzę. Zaniosłam jej jogurt z owocami – usłyszałam, iż ona takiego jogurtu to nie lubi i chce taki, jaki ma w domu.
Ja wiem, iż dzieci mają swoje fazy i bunt dwulatka tak naprawdę nigdy się nie kończy, po prostu zmienia... Ale to dziecko naprawdę jest nie do zniesienia i uważam, iż to wina jego rodziców, zwłaszcza matki. Ojciec, z tego co wiem, pracuje za granicą, choćby go nie poznałam. Emilkę wychowuje więc głównie matka. To jedna z tych kobiet, które uważają, iż ich dziecko jest najlepsze, najpiękniejsze, najmądrzejsze i zasługuje na wszystko, choćby kosztem innych dzieci. Nie zrozumcie mnie źle, ja też przecież uważam Manię za ósmy cud świata, ale jednak uczę ją empatii, chcę, żeby była wrażliwa na innych ludzi... A Emilka za nic ma uczucia innych.
Zjadła w końcu ten jogurt, ale przy obiedzie marudziła, iż ona chce sushi. Pięciolatka żąda sushi, ludzie święci! Mania chyba choćby nie wie, co to jest, bo my z mężem nie jadamy takich rzeczy. Emilka miała u nas zostać na dwie godziny, siedziała przez sześć. Jej mama choćby nie zadzwoniła, żeby zapytać, czy nie mamy jakichś planów i czy nie będzie problemem, jeżeli Emilka zostanie dłużej. Wpadła po nią pod wieczór, jeszcze miała pretensje, iż nie miała gdzie zaparkować. Już chciałam zapytać, czy cztery godziny zajęło jej szukanie miejsca, ale ugryzłam się w język.
Naprawdę nie chcę, żeby Mania zadawała się z tą dziewczynką, nie chcę oglądać jej matki. Powiedziałam Mani, iż jeżeli zaprosi ją na urodziny, to nie wiem, czy w ogóle je wyprawię. Ja wiem, iż ta mała będzie chciała być w centrum uwagi, iż nie pozwoli mojej córce czuć się wyjątkowo. Może i jestem okrutna, ale robię to dla dobra własnego dziecka. Mam nadzieję, iż kiedyś zobaczy to, co ja widzę".