W ten sposób wychowujemy pokolenie ciamajd. Nauczycielka bije na alarm

mamadu.pl 3 miesięcy temu
Dziecko przychodzi na świat, a my wcielamy się w nowe role: matki i nauczycielki. Najpierw uczymy przewracania na brzuszek, potem siedzenia, mówienia i chodzenia. W końcu przychodzi czas na samodzielność i zaradność. A kiedy wydaje się, iż odniosłyśmy sukces, wszystko niszczymy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wychowujemy ciamajdy, na własne życzenie.


Dlaczego, kiedy jesteśmy tak blisko celu, kiedy udało się nam, a adekwatnie naszym dzieciom, osiągnąć tak wiele, niszczymy wszystko jednym posunięciem? Dlaczego przymykamy oczy na pewne sprawy i bagatelizujemy rzeczy tak istotne? Niewiedza czy celowe działanie?

Wszystko z myślą o tobie


W dniu, w którym nasze dziecko pojawia się na świecie, wszystko wywraca się do góry nogami. Co innego ma znaczenie, na co innego zwracamy uwagę. Liczy się ono: dziecko. To wokół niego kręci się cały świat. Każda nowa, choćby najmniejsza umiejętność opanowana przez dziecko jest dla nas powodem do dumy. Całemu światu obwieszczamy, gdy zrobi pierwszy krok czy powie: "mamo".

Cieszymy się, gdy dzielnie pomaszeruje do przedszkola i nawiąże nowe znajomości. Jesteśmy dumne, iż jest takie zaradne i samodzielne. A kiedy zaczyna przygodę ze szkołą, znów zaczynamy drżeć i włączamy tryb ochronny. Pomagamy, wspieramy i dodajemy otuchy. Jednak jest tego nadto, za dużo, do przesady. Popełniamy błąd za błędem i nie zdajemy sobie choćby z tego sprawy. Uwagę na niezwykle istotną kwestię zwróciła jedna z nauczycielek na szkolnym zebraniu.

Bezmyślność?


– Kilka dni temu wróciłam z zebrania klasowego w Mateusza szkole. Na spotkaniu wychowawczyni poruszyła bardzo istotną kwestię. "Drodzy państwo, ja wiem, iż wy się troszczycie i drżycie na każdym kroku o tych swoich pierwszoklasistów, ale proszę pozwolić im na trochę samodzielności" – powiedziała.

Po czym opisała pewną bardzo niepokojącą sytuację. "Poprosiłam ostatnio uczniów o wyjęcie zeszytów. Dwóch chłopców nie miało, a wiecie państwo dlaczego? Bo wy im ich do plecaków nie spakowaliście". Wychowawczyni nie kryła swojego zdziwienia, które mieszało się z niezrozumieniem i lekkim niesmakiem. Nauczycielka starała się nikogo nie urazić, ale wyraźnie dała do zrozumienia, iż pierwszoklasista powinien sam pakować plecak, ostrzyć kredki czy przygotować strój na zajęcia wychowania fizycznego – opowiada mi Gosia.


Wiem (niestety też z własnego doświadczenia), iż to stosunkowo częsta praktyka. Dziecko bawi się w pokoju i buduje z klocków, albo co gorsza, leży na kanapie i ogląda bajkę, a mamusia przegląda i pakuje zeszyty do szkoły. Układa kredki w piórniku i szuka zagubionego kleju czy nożyczek. Chce dobrze, nie ma złych zamiarów. choćby nie zdaje sobie sprawy, iż tą "pomocą" wyrządza dziecku krzywdę.

Pokazuje, iż nie musi być zaradne i samodzielne. Że nie musi za nic brać odpowiedzialności i przygotowywać się do następnego dnia szkoły. Nie musi się o nic martwić, bo ma od tego ludzi.

A kiedy nauczycielka zwróci uwagę za brak zeszytu, zrzuca winę na drugą osobę, matkę. No bo przecież to ona nie przygotowała i nie spakowała. Nauczycielka słusznie bije na alarm, bo jeżeli tak dalej pójdzie, to spod naszych skrzydeł wypuścimy w świat pokolenie leniów, ciamajd i fajtłap. A chyba nie o to w wychowaniu chodzi?

Idź do oryginalnego materiału