Wilczek w sercu polskiej lasu…

newskey24.com 1 dzień temu

Wojtek Kuźniarski przyszedł na świat w chwili, kiedy mu odmawiano życia.
Matka, po burzliwym porodzie trwającym godzinę, nie sprawdzając, czy płacze noworodek, owinęła go szmatą i kazała współlokatorowi wyrzucić pakunek na śmietnik.

Rano odbiorą śmieci i wszystko przepadnie! Biegnij, zanim ludzie wstaną! rozkazała.
Na szczęście ludzie wstają bardzo wcześnie, a współlokator, choć nie najbystrzejszy, nie wrzucił dziecka do kosza. Położył je obok, przykrywając starym płaszczem, który ktoś wyrzucił.

Tak Wojtek nie zmarzł i czekał, aż przyjdzie ciocia Wiesia, która rano wyprowadzała swój niespokojny piesek Burek. Burek nagle poczuł potrzebę, którą nie mógł powstrzymać; szczekał tak głośno, iż ciocia musiała złapać mu mokrą mordę w pięść, żeby uciszyć. Wpadła w szlafrok, w kapciach i pobiegła na zewnątrz, narzekając na męża, iż prezent na rocznicę mógłby być poważniejszy i mniej futrzasty.

Burek, w szaleństwie wolności, biegał po podwórku, przerywając swoje interesy, by nagle stanąć w miejscu, powąchać kosz na śmieci i zignorować okrzyk cioci:

Dokąd to pędzisz, szalona?! Stań! Komu to krzyczysz?!

Pieska to nie powstrzymało. Pobiegła do kosza, dolała się wokół opakowanego w szmatę ciacha, a tam leżał Wojtek, który nagle wydał słaby pisk. Ciocia Wiesia, ciekawość silniejsza niż ostrożność, odsunęła płaszcz i wykrzyknęła:

O Boże! Co to? Co znalazłam?

– Ludzie dobrzy! Pomóżcie! wołała, rozbrzmiewając po podwórzu.

Mąż cioci, wujek Michał, spał jak kamień. Nic nie budziło go ani szczekanie Bureka, ani wiertarka w sąsiedztwie (używana wyłącznie w weekendy), ani domowe sprzątanie. Jedyną rzeczą, na którą reagował natychmiast, był płacz żony.

Wiesiu! Idę! zaspany wstawał, w kolorowych jednorazowych spodenkach uszytych przez żonę, i wpadł na podwórze, nie wiedząc, co się stało, ale pewien, iż ktoś potrzebuje pomocy.

Widok dziecka w szmatce wybudził go do ostateczności i wypędził planowaną wycieczkę z szwagrem. Wujek Michał przyjął nieco więcej, niż zwykle, a żona nie narzekała, podając mu wielki kanapkę z kiełbasą, by wzmocnić.

Po chwili objął swoją żonę, otrząsnął łzy z jej policzków i rozkazał:

Uspokój się i ściągnij szlafrok!

Michał!

Nie spieraj się, Wiesiu! Zmarznie, jeżeli nie!

Wojtek, który jeszcze nie wiedział, jaką rolę w jego życiu odegrają ci ludzie, wydał słaby dźwięk, który nie był krzykiem, ale wołaniem o pomoc.

Michał, biorąc ciepły szlafrok od żony, otulił w nim Wojtka, po czym pobiegł do klatki, wygłaszając do Bureka:

Do domu!

Karetka przyjechała szybko. Wojtek został zabrany do szpitala.

Ciocia Wiesia jeszcze długo płakała na ramieniu męża, po czym wstała i przygotowała śniadanie, dając Burekowi prawie całą pozostałą w domu kiełbasę ze współczuciem.

Kogo bardziej żałowała psa, porzucone rano dziecko, czy siebie samą? pozostało niewiadomą, choćby dla niej.

Wydawało się, iż to koniec, bo nie było sensu wracać do podwórka, które prawie odebrało mu życie. ale los, jak kapryśny malarz, namalował inną scenę. Chłopiec patrzył na biały sufit szpitalnego pokoju, milcząc, jedząc posiłki z apetytem i śniąc o nocy, kiedy nie miał żadnych potrzeb.

Złoto, a nie dziecko! Tak spokojny! Nie płacze, choć inni wyczerpują się krzykiem. Kto odważy się odrzucić taki dar? mruknęli pielęgniarki.

Wojtek nie potrafił odpowiedzieć. Nie wiedział, iż ma matkę, a ojciec, który nie chciał znać go ani innych swoich rozproszonych po kraju dzieci, nie miał pojęcia o jego istnieniu. Ich losy zniknęły w cieniach, a imię nadano mu pielęgniarka Kuźniarski, a nazwisko wybrało opiekuna społeczne.

W domu dziecka Wojtka też go kochali, rozpuszczając go, bo nie był wybredny i nie domagał się własnego.

Takiego gwałtownie zabiorą. Piękny, zdrowy. Gdzie znajdą się rodzice? szeptały opiekunki.

Los jednak postanowił inaczej. Po półrocznym formalnym przyjęciu nowej mamy, ona zrezygnowała z wychowywania obcego dziecka i zwróciła go, jak niesatysfakcjonującą zabawkę w sklepie.

Nowy ojciec nie sprzeciwił się, bo cieszył się, iż w końcu zostanie prawdziwym ojcem po dziesięciu latach bez nadziei. Lekarze jednogłośnie twierdzili, iż nie zostanie ojcem, bo natura tak uważa.

Wojtek nic nie rozumiał w swoim krótkim, burzliwym życiu, jedynie zasmuciło go, iż nie trzymano go już w ramionach nocą i nie kołzano mu kołysanki. Zapomniał to szybko, bo ludzka pamięć często zapomina dobro, zachowując ból.

Jego małe oczy znów wpatrywały się w biały sufit, jedząc kleik i ciesząc się, gdy ktoś go dotykał, choć nie było to mile widziane.

Nie żałuj nikogo, ale ręce zawsze brak, mruczał los.

Po raz drugi przychodzili, kiedy Wojtek miał już trzy lata.

Ja krzyknął jestem Wójek! wyciągając rękę do mężczyzny, który chciał być jego ojcem.

Co to za dziwactwa? zapytał mężczyzna, spoglądając na swoją piękną żonę. Nie, nie! Potrzebujemy zdrowego dziecka! Ten chłopiec nie pasuje.

Wojtek nie rozumiał, iż chciał po prostu podzielić się nową wiedzą, którą nocą przekazała mu niania, wskazując palcem w okno:

Widzisz, Wojtku, przyszła jesień! Kropelka deszczu, dywan z liści. Piękna, prawda? Jesień twoja przyjaciółka! Urodziłeś się we wrześniu, mały. Może los ci da szczęście i dobrą rodzinę!

Los, słysząc słowa niani, odwrócił klątwę od niego. Ci, którzy mieli go zabrać, odwrócili się i odszli. Wojtek, nie pojąwszy, kim byli ci ludzie, kolejnego dnia już o nich nie myślał, nie wiedząc, iż los już szepnął po drugiej stronie okna, które nie było już tak czyste, jakby niania go nie zostawiła.

Pierwsze co zrobiła, to zajrzała w podwórko, w którym kiedyś znaleziono Wojtka.

Co zobaczyła?

Walentyna, tak zwana, od rana wyprowadzała Bureka. Stała pośrodku podwórka, patrząc w stronę koszy na śmieci i wzdychając, jakby sama historia jej już przytłaczała.

Kiedyś, w młodości, Walentyna była żywą duszą, cieszyła się każdym dniem, potrafiła łączyć naukę, pracę i marzenia o wielkiej miłości. Nie była urodzona piękna, więc nie liczyła na wybór, ale marzyć nie mogła nie pozwolić.

Mama jej, przyszywając nową spódnicę, mówiła:

Krótsza, jak teraz dziewczęta noszą. Ale potrzebne są dłuższe, piękniejsze nogi.

Dlaczego, mamo? westchnęła Walentyna przed lustrem.

Gdy są wady, znajdą się zalety. Masz bujną fryzurę, ładne oczy, jasne rzęsy. Talia nie jest smukła? Dobierz koszulkę, a będziesz najpiękniejsza! Piękno to nie natura, to twoje odniesienie do siebie.

Walentyna nauczyła się ubierać, patrzeć na chłopaków tak, by widzieć nie tylko twarz. Zrozumiała, iż miłość trzeba szukać i nie podda się. Po latach skończyła studia, znalazła pracę, ale nie spotkała jeszcze tego jednego.

Rodzice kupili jej używany samochód, wymagający pielęgnacji, ale spełniający swoją rolę. Dzięki temu nie musiała wstawać o świcie, bo komunikacja w małym miasteczku, w którym mieszkały, była kiepska. Samochód służył też do przewozu wiosennych sadzonek na działkę i powrotu jesienią z plonem, którym dumny był jej ojciec.

Walentyna usiadła za kierownicą niepewnie, ale gwałtownie nauczyła się jeździć i dbać o swój stalowy koń. Potrzebowała dobrego mechanika i znalazła go wśród znajomych Michała.

Ich romans był spokojny: bukiety, czekoladki, spotkania z rodzicami. Nikt nie zdziwił się, gdy Walentyna ogłosiła, iż wyjeżdża za mąż.

Walentynko, gratulacje! Michał to dobry człowiek! Wyglądacie podobnie. Miłość i rada! mówiły staruszki.

Lata później, po usłyszeniu od lekarzy, iż nie będą mieli dzieci, spojrzeli na siebie, westchnęli i połączyli dłonie, dając sobie wsparcie w milczeniu.

Misiu chciałaś dziecko

Chciałem ciebie, Walentynko. Dzieci są piękne, ale i bez nich przetrwamy. Najważniejsze, iż jesteśmy razem!

Nie poruszali już tematu. Każdy znosił ból po swojemu, trzymając się za ręce.

Czas mijał, ból łagodniał, a Michał i Walentyna zaakceptowali, iż ich rodzina to tylko oni dwoje. Rodzice odchodzili jeden po drugim, zostawiając w sercach ich dzieci delikatną nostalgię i piękne wspomnienia. W domu pojawił się Burek. I wszystko mogło iść swą drogą, gdyby los nie podrapał Bureka w dzień, w którym przyszedł na świat Wojtek.

Od tej chwili Walentyna nie mogła zasnąć. Śniła chłodne, jesienne poranki, pachnące wilgotnym liściem. Przechadzała się po podwórku, spoglądając na psa, i słyszała cichy płacz dziecka, który wzywał ją gdzieś. Budziła się w spocie, próbując odkryć, co ma zrobić, a przy każdym przebudzeniu spotykał spojrzenie męża:

Co, Walentynko?

Miałam sen

Zły?

Nie wiem, Misiu Nie wiem

Po raz pierwszy Walentyna ukrywała przed mężem swój niepokój. Bała się wyznać, iż czuje w dłoni małą główkę. Trzymała ją przez chwilę, gdy Michał owinął dziecko w szlafrok, ale odczuła, iż to prześladuje ją nadal.

Michał też milczał. Bał się podnieść temat, obawiając się, iż jeszcze bardziej przetoczy Walentynę. Rozumiał, jak trudne było trzymać obcego niemowlę, wyrzucone bez żalu. Ona pragnęła macierzyństwa, a los odmówił.

W końcu zniknął Burek. Walentyna wypuściła go na podwórko, pozwoliła mu załatwić sprawy, po czym uklękła, żeby posprzątać po nim. Kiedy skończyła, pies nie był już w ogrodzie.

Przeszukała sąsiednie podwórka, zaglądając pod każdy krzak i wołając Bureka. Wróciła do domu, zadzwoniła do męża, by kontynuować poszukiwania razem. Ale Burek zniknął jak woda w studni.

Dwa dni i dwie noce Walentyna płakała, wędrując po dzielnicy, aż trzeciego dnia Burek wrócił, mokry i brudny, ale żywy.

Bureczku! euforia moja! podniosła go. Gdzie byłeś?!

Pies oblizał jej nos, a walentynka poczuła dreszcz, bo jego mała, okrągła głowa przypominała jej jedną, którą kiedyś trzymała w dłoniach przez chwilę.

Michał! wykrzyknęła, ale mąż już podbiegł, wyczuwając, iż coś ważnego ma do powiedzenia.

Po raz pierwszy tego wieczoru Walentyna wyznała mężowi wszystkie lęki, marzenia i myśl o chłopcu, którego znaleźli z Burekiem pewnego jesiennego poranka.

Myślisz, iż już go przyjęli do rodziny? pytała, ocierając łzy ręcznikiem.

Nie wiem, kochanie. Mogę zapytać opiekę społeczną, która zajmuje się samochodami jeżeli go przyjęli, niech Bóg błogosławi! A jeżeli nie

Michał nie kontynuował, przytulił ją i rzekł:

Pójdźmy spać, noc rozjaśni myśli!

Po pół roku Wojtek spojrzał w oczy kobiecie, której nie pamiętał, i wyciągnął rękę do wysokiego, silnego mężczyzny:

Ja mówił jestem Wojtek.

Michał ostrożnie uścisnął wyciągniętą dłoń, potem spojrzał na żonę:

Dość płaczu, mamo! Czas wracać do domu

Idź do oryginalnego materiału