Wojtek Kuźniarski przyszedł na świat w momencie, w którym już go odrzucili po prostu tak, bez żadnego powodu. Mama, po nocnym porodzie, spędziła godzinę w kąpieli, po czym, nie patrząc, czy noworodek jeszcze oddycha, owinęła go w podniszczony ręcznik i kazała współlokatorowi wyrzucić pakunek na śmietnik.
Rano przyjadą śmieciarki i wszystko będzie pod czysto! wrzasnęła, nie czekając, aż ktokolwiek się obudzi. Na szczęście sąsiadowie wstają wcześnie, a jej współlokator, choć nie najbystrzejszy facet, nie wrzucił chłopca do pojemnika. Zamiast tego położył go obok, przykrywając starym, podniszczonym płaszczem, który ktoś porzucił przy drodze.
Wojtek nie zmarzł i czekał, aż przyjdzie ciocia Walcia, która o świcie wyprowadzała swojego niesfornego psa Burego. Bury, jakby nagle poczuł, iż nie wytrzyma już dłużej, zaczął szczekać na cały podwórze, a ciocia, nie mając innego wyjścia, przycisnęła mokry nos psa w pięść, by go uciszyć, i w pośpiechu wybiegła w szlafroku i kapciach, zaciągając męża za to, iż prezent na rocznicę mógłby być bardziej poważny i mniej futrzany.
Bury, rozradowany wolnością, rozbiegł się po podwórzu, zrobił swoje biznesy, a potem nagle stanął przy śmietniku, zignorował wołanie cioci:
Dokąd to jedziesz, szalona?! Stój! Kogo wołasz?!
Pies nie zwracał uwagi i podbiegł do kartonu, w którym leżał Wojtek, a nagle wydał taki dźwięk, iż ciocia Walcia zamarła.
O Boże! Co to? Co znalazłaś?!
Zainteresowanie wzięło górę nad ostrożnością, ciocia odrzuciła płaszcz, odsunęła krawędź ręcznika i zawołała, rozbrzmiewając po podwórzu:
Ludu dobrzy! Co się tu dzieje? Pomocy!
Mąż cioci, wujek Michał, spał jak kamień. Ani szczekanie Burego, ani odgłosy wiertarki z sąsiedztwa (działającej tylko w weekendy), ani domowe drobiazgi nie mogły go wybudzić. Jedyną rzeczą, na którą reagował natychmiast, był płacz żony.
Walciu! Idę! ledwie otwierając oczy, wujek zeskoczył z łóżka w pięknych, kolorowych slipach uszytych przez żonę, wpadł na podwórze nie wiedząc, co się stało, ale pewny, iż potrzebna jest pomoc.
To, co zobaczył, nie tylko wybudziło go z letargu, ale i rozproszyło plany o spotkaniu z szwagrem. Wujek Michał dostał nieco dodatkowego jedzenia duży kanapka z szynką i nic nie narzekał, choć żona nie przyznała mu winy. Po szybkim przytuleniu żony i otarciu łez z policzków, wujek wydał rozkaz:
Uspokój się i zdejmij szlafrok!
Michał!
Walciu, nie kłótnijcie się! On by się zmarznił!
Wojtek, który nie miał pojęcia, jaką rolę jeszcze odegrają w jego życiu ciocia i wujek, usłyszał ich głosy i wydał cichy piszczący dźwięk, który nie był krzykiem, ale wystarczająco przypominał wołanie o pomoc.
Michał, przyjmując od żony ciepły szlafrok, owinął w niego Wojtka, po czym pobiegł w stronę klatki schodowej, wołając do Burego, który teraz biegł w kółko pod nogami:
Do domu!
Karetka przyjechała szybko, a Wojtka zabrano do szpitala. Ciocia Walcia płakała na ramieniu męża, po czym wyruszyła przygotowywać śniadanie, podając Buremu całą resztę wędliny, jaka w domu się znajdowała z litości.
Kogo bardziej żałowała ciocia: Burego, porzuconego dziecko, czy siebie? tajemnica, którą sama nie potrafiła rozwikłać.
Wszystko wydawało się zakończone, bo powrót do podwórka, które prawie odebrało mu życie, nie miał sensu. ale los, jakby miał własny gust, wciągnął go dalej. Chłopiec leżał w szpitalnym łóżku, patrzył na biały sufit, jadł z apetytem, spał spokojnie, rozbrajając pielęgniarki swoją niewymagającością.
Złoto, a nie dziecko! szepnęła jedna z nich, patrząc na jego spokojną twarz. Inne płaczą, a on… tylko w razie potrzeby. Kto odrzuca taki prezent? To przecież żywy!
Wojtek nie mógł jeszcze odpowiedzieć. Nie wiedział, iż ma matkę, a ojciec którego nie chciał znać rozrzucił po całej Polsce swoje dzieci, a opiekę nad nimi sprawował urząd. Imiona wymyśliła pielęgniarka, a nazwisko przydzielił kurator: Kuźniarski, bo tak wszyscy odrzutnicy nazywają się w tej okolicy.
W Domu Dziecięcym Wojtek też był lubiany. Nie wymagał wiele, nie krzyczał, po prostu czekał, aż ktoś go potrąci.
gwałtownie go zabiorą, bo jest piękny i zdrowy szeptały opiekunki, snując marzenia o adopcji.
Los jednak postanowił inaczej. Po kilku tygodniach wzięli go do nowej rodziny, a po pół roku matka adopcyjna, po załatwieniu papierów, uznała, iż nie chce wychowywać cudzojemnego dziecka, i oddała go z powrotem, jakby zwróciła wadliwy produkt w sklepie.
Nowy tata nie protestował cieszył się, iż w końcu zostanie ojcem na własny rachunek po dziesięciu latach bez nadziei. Lekarze twierdzili, iż nie zostanie ojcem, bo natura mu nie sprzyja. Wojtek, choć nie rozumiał, co się dzieje, był smutny, iż przestali go nosić i kołysać przy nocnych kołysankach. gwałtownie to zapomniał, bo ludzie częściej zapominają dobre, a pamiętają złe.
Znowu leżał pod białym sufitem, jadł kaszę i cieszył się, gdy ktoś go głaskał, choć nie był to obowiązek.
Rzeczywiście, nie ma co płakać nad stratą, ale trzeba działać, a nie marudzić!
Po raz drugi podeszło się do Wojtka, gdy miał już trzy lata.
Ja powiedział stanowczo, wyciągając rękę do mężczyzny, który miał stać się jego ojcem jesień!
On ma jakieś dziwactwa? zapytał drugi, spoglądając na swoją piękną, jak z pocztówki, żonę. Nie, nie, potrzebujemy zdrowego dziecka! Ten chłopiec nie nadaje się.
Wojtek nie wiedział, iż chce podzielić się nową wiedzą od opiekunki, która pokazywała mu liście na szybie, mówiąc:
Widzisz, Wojtku, przyszła jesień! Deszcz płacze, liście tworzą dywan. Piękna, prawda? Jesień to twoja przyjaciółka! Urodziłeś się we wrześniu, maleńki. Niech los przyniesie ci szczęśliwych rodziców!
Los, słuchając jej, odwrócił się od Wojtka. Ludzie, którzy już mieli go zabrać, odeszli. Wojtek, nie rozumiejąc, kim są ci ludzie, już następnego dnia zapomniał o nich, nie wiedząc, iż los sam dotykał szyby i wymyślał, iż należy zadbać o szczęście swojego siostrzeńca.
Pierwsze co zrobiła, to zajrzała do podwórka, gdzie kiedyś znaleziono Wojtka.
Co zobaczyła?
Walentyna, jak zwykle, wyprowadzała Burego rano, stała pośrodku podwórka, patrzyła w stronę koszy na śmieci i wzdychała, bo historia tej kobiety poruszała choćby los.
Kiedyś, w młodości, Walentyna była wesoła, łączyła naukę, pracę i marzenia o wielkiej miłości. Nie była najpiękniejsza, więc nie liczyła na wybór, ale nie mogła zrezygnować z marzeń.
Mama jej zrzędliwa, szyta w nową spódnicę mawiała:
Krótsza chyba będzie, córeczko? Tak noszą teraz dziewczyny. Ale potrzebujesz dłuższych nóg i ładniejszej sylwetki. Nie martw się, znajdziemy coś!
Dlaczego, mamo? wzdychała Walentyna, patrząc w lustro.
jeżeli są wady, znajdą się zalety. Masz gęste włosy, piękne oczy, jasne rzęsy. Talia nie jest idealna? Dobierzmy odpowiednią bluzkę. Będziesz najpiękniejsza! Pamiętaj, uroda to nie natura, ale to, jak się do niej podchodzisz.
Dlaczego tak mówią mężczyźni? pytała.
Bo czują to. A gdy zobaczą taką dziewczynę, nie odwrócą wzroku.
Walentyna w końcu nauczyła się ubierać, dobierać stroje i patrzeć na chłopaków tak, by widzieli nie tylko twarz, ale i charakter. Zrozumiała, iż miłość trzeba szukać i nie poddawać się. Nie od razu osiągnęła sukces skończyła studia, dostała pracę, ale wciąż nie spotkała tego jednego.
Rodzice kupili jej używany samochód, który wymagał troski, ale służył. Teraz nie musiała wstawać przed świtem, bo komunikacja w małej mieścince zawiodła, a rodzice nie potrzebowali auta, by przewieźć wiosenny sad do ogrodu. Ojciec Walentyny dumnie uprawiał grządki.
Walentyna z ostrożnością wsiadła za kierownicę, gwałtownie nauczyła się dbać o żelaznego konia. Potrzebny był dobry mechanik, którego znalazła dzięki znajomym Michała.
Związek ich był spokojny: bukiety, czekoladki, spotkania z rodzicami. Kiedy Walentyna ogłosiła, iż wychodzi za mąż, wszyscy gratulowali:
Walentynko, Michał to wspaniały człowiek! Podobacie do siebie. Szczęście i miłość!
Lata później lekarze oznajmili parze, iż nie będą mieli dzieci. Spojrzeli na siebie, westchnęli i razem ukryli ból, dotykając się tylko ramionami w ciszy sypialni.
Kochanie Chciałem cię mieć wymamrotał Michał.
Ja ciebie, Walentynko. Dzieci są piękne, ale bez nich przeżyjemy. Najważniejsze, iż jesteś przy mnie!
Nie wracali już do tematu. Każdy żałował po swojemu, ale trzymał się za ręce, bo we dwoje łatwiej.
Czas mijał, ból słabł, a Michał i Walentyna zaakceptowali, iż ich rodzina to po prostu oni. Rodzice odeszli po kolei, zostawiając w sercach dzieci wspomnienia i ciepłe wspomnienia. Do domu wpadła Burek. Wszystko szło swoją drogą, dopóki los nie podkopał Burego w dniu, w którym przyszedł na świat Wojtek.
Od tej chwili Walentyna przestała spać spokojnie. Często śniła chłodne, jesienne poranki z wonią mokrych liści. Przechodziła podwórkiem, patrząc na psa, i słyszała ciche dziecinne płacze, które wzywały ją gdzieś w nieznane. Budziła się spocona, a mąż patrzył na nią:
Co, Walentynko?
Sen
Zły?
Nie wiem, Michał Och, nie wiem
Po raz pierwszy Walentyna ukryła przed mężem swoje zmartwienie. Bała się przyznać, iż budzi się z wrażeniem małej głowy w dłoni. Trzymała ją chwilę, aż Michał otulił dziecko w swój szlafrok, ale uczucie nie opuszczało jej.
Michał też milczał. Bał się poruszyć temat, widząc, jak bardzo to wpłynęło na żonę. Rozumiał, iż trzymał obcą niemowlę, wyrzuconą bez żalu. Jego własne pragnienie macierzyństwa wydawało się odrzucone.
Gdy Burek zniknął, Walentyna wyprowadziła go na podwórko, pozwoliła mu zrobić swoje sprawy, a potem sprzątnęła po nim. Kiedy skończyła, zdała sobie sprawę, iż pies jest nieobecny.
Burek był sprytny, nie oddalał się od właścicielki i nie wpuszczał nikogo obcego. Walentyna przeszukiwała sąsiednie podwórka, zaglądała pod krzaki, wołała psa. Wróciła do domu i zadzwoniła do męża, by szukać razem.
Pies jednak jakby zniknął w wodzie. Dwa dni i dwie noce Walentyna płakała, wędrując po okolicy, a trzeciego dnia Burek pojawił się sam, brudny i mokry, bo padał deszcz, ale żywy.
Bureczku! wykrzyknęła, podnosząc go. Gdzie byłeś?!
Pies oblizał jej nos, podnosząc swoją kudłatą głowę, a Walentyna poczuła uderzenie jak piorun. Mała, okrągła głowa Burego przypomniała jej tę samą chwilę, kiedy w dłoni trzymała jedynie minutę życia.
Michał! wytrącił jej głos, ale mąż już podbiegł, wyczuwając, iż coś ważnego zaraz powie.
Po raz pierwszy tego wieczoru Walentyna opowiedziaWojtek, trzymając w rękach nowo narodzoną nadzieję i ciepło ojcowskiego uścisku, wyruszył razem z Walentyną i Michałem ku przyszłości, której jeszcze nie znali, ale już wspólnie budowali.













