Polacy nienawidzą dzieci
Niedawno w naszym portalu pisałam o problemie wykluczenia dzieci z przestrzeni publicznej. Wyraziłam wtedy żal i smutek, iż najmłodsi są traktowani jak grupa społeczna, która nie powinna mieć wstępu do niektórych miejsc ze względu na to, iż dorośli chcą tam przebywać w ciszy i spokoju. Nie chodziło o to, iż jakieś otoczenie zaszkodzi dziecku (jak np. w przypadku zakazu wstępu dla osób przed 21. rokiem życia do brytyjskich pubów), ale o to, iż dorośli chcą stref bez udziału dzieci, by móc w nich odpoczywać.
Temat wtedy bardzo poruszył czytelników. Dostałam kilkanaście wiadomości, iż dzieci nie powinny mieć wszędzie wstępu, bo dorośli też mają prawo odpoczywać od najmłodszych. Nikt nie pomyślał o tej sytuacji z perspektywy dzieci, które są traktowane jak gorszy sort człowieka, tylko dlatego, iż ich emocje i układ nerwowy nie są jeszcze w pełni rozwinięte i nie zawsze panują nad tym, iż zaczynają płakać itp.
O jednej z takich sytuacji z udziałem dzieci i kontrastujących do nich dorosłych napisała Aleksandra Żabicka, terapeutka ACT, autorka książki "Rodzic pod presją", wykładowczyni, tłumaczka, mama dwójki dzieci. W swoich mediach społecznościowych Żabicka oprócz treści związanych ze swoją pracą z dziećmi, młodzieżą i rodzicami, opowiada czasami o sytuacjach z życia prywatnego.
Mali pasażerowie w pociągu
Na portalu Threads przytoczyła historię ze swojej podróży pociągiem: "Jadę Pendolino. W przedziale jedzie czterech facetów około trzydziestoletnich. Rozmawiają, jakby byli sami w pociągu – głośno, z przekleństwami, co chwila salwy śmiechu, do tego wymykają się do Warsa na piwo, więc z każdym powrotem jest coraz głośniej. Wysiadają, a na ich miejsce przychodzi rodzina z dwójką dzieci, na oko 3 i 6 lat. Dzieci są wyjątkowo spokojne. Jedyne, co robią, to czasem o coś zapytają, czasem wymienią parę zdań, czasem nawzajem się rozśmieszą i chichrają".
Kontrast, jaki widać od pierwszej sekundy między pasażerami na tych samych miejscach, jest ogromny. Głośni, pijani mężczyźni, którzy nie przebierają w słowach, przeszkadzają innym podróżującym, niewybrednie żartują i są wulgarni. Wszyscy boją się im zwrócić uwagę, bo nikt nie chce awantury, a choćby agresji ze strony panów.
Z drugiej strony: rodzina z dwójką dzieci. Rodzice, którzy starają się panować nad dziećmi, nie powalają im krzyczeć, rozmawiają i rozśmieszają się nawzajem. Zero agresji, zero obrzydliwych komentarzy i strachu oraz poczucia żenady ze strony innych podróżujących. A mimo tych różnic, to rodziny z dziećmi są wykluczane, wytykane jako te niechciane w społeczeństwie. Jakoś na pijanych, wulgarnych facetów nikt nie narzeka.
Nie chcą, by ich dzieci komuś przeszkadzały
"Zresztą ten ich śmiech jest mega zaraźliwy. Rodzice dzieci przez 4 godziny podróży nie robią nic innego, tylko uciszają chłopców. Są wyraźnie speszeni i spięci. I myślę sobie, iż oni (dorośli) po prostu cholernie się stresują, iż dzieci komuś przeszkodzą, iż ktoś im zwróci uwagę.
Wyobrażam sobie, iż nie raz tak było. Co to za świat, w którym dziecko nie może powiedzieć paru słów głośniej, w którym oczekuje się od niego zachowań, na które nie jest gotowe, a banda dorosłych gości nie ma żadnej refleksji, iż może komuś przeszkadzają i iż ich zachowanie nie jest OK? Ich nikt nie opieprzy, prawda?" – pisze w dalszej części wypowiedzi Żabicka.
I ma niestety rację. W naszym społeczeństwie pijani, głośni i wulgarni ludzie są dla otoczenia mniej szkodliwi niż bawiące się i hałasujące dzieci. A może inaczej: rodzicom inni nie boją się zwrócić uwagi, zmieszać ich z błotem, kiedy dzieci nie zachowują się cicho, spokojnie i idealnie (co jest wręcz niemożliwe w przypadku małych dzieci).
Wielkim mężczyznom, którzy popijają piwo i niewybrednie żartują, hałasując, nikt nic nie powie, bo się ich boi. Strach przed ich agresywną reakcją sprawia, iż są w społeczeństwie traktowani bardziej neutralnie, niż wesołe, spokojne dzieci. To paranoja, prawda?