Ze łzą w oku wspominam czasy, w których w naszych domach nie było komputerów, tabletów, telefonów, a jedynie telefon stacjonarny, z którego dzwoniło się na chwilę. By przekazać wiadomość, umówić się z koleżanką przy trzepaku, czy by zaprosić ją do siebie.
Było inaczej
Wystarczyły dwie, no może trzy dekady, by świat zmienił się nie do poznania. By wywrócił się do góry nogami, a wraz z nim nasze codzienne życie. By co innego nabrało znaczenia, by na czym innym koncentrowała się nasza uwaga.
Z niepokojem patrzę na rodziców, którzy podczas zabawy czy rozmowy z dzieckiem wpatrzeni są w telefon komórkowy. Z wewnętrznym strachem patrzę na nastolatków, którzy po powrocie do domu zaszywają się w swoim pokoju i przenoszą się do wirtualnego świata.
Z szybszym biciem serca przyglądam się swoim dzieciom, które jak mantrę powtarzają: "Mamo, kiedy kupisz mi komórkę? Mamo, a kiedy będę miał komputer?"
Gdybym to ja mogła zadecydować, gdyby to ode mnie wszystko zależało, wykrzyczałabym: "Nigdy". Jednak wiem, iż gdybym poszła tą drogą, prędzej czy później wystawiłabym swoje dzieci na pośmiewisko. Bo kto to słyszał, by nie mieć komputera, czy telefonu?
Póki co (na szczęście), pozostało odrobinę za wrześnie, ale za dwa, trzy lata, nie będę miała wyboru. Odwrotu nie będzie.
Inni, zahipnotyzowani, zaślepieni
Kocham swoje dzieci miłością największą, bezwarunkową i niczym nieograniczoną. Skoczyłabym za nimi w ogień i przepłynęła dla nich cały ocean. Ale (przepraszam) coś mnie trafia i wszystko się we mnie gotuje, kiedy patrzę na tę ich "nowoczesność".
Na tę potrzebę posiadania swojego telefonu, komputera. Na tę ogromną potrzebę "zaszpanowania" przed kolegami. Zastanawiam się, co będzie dalej, ale tak naprawdę nie wiem, czy chcę poznać odpowiedź na to pytanie.
I choć od najmłodszych lat jak mantrę powtarzam im, iż największą wartością są: rodzina, zdrowie i szczęście, to nie jestem pewna czy w 100 proc. rozumieją moje słowa. Bo choć doskonale wiedzą, czym jest empatia, współczucie i jak ważne jest niesienie pomocy potrzebującemu, to mam obawy, czy potrafiliby te słowa zastosować w praktyce.
Czasami mam wrażenie, iż nadajemy na zupełnie innych falach. Ja mówię jedno, oni przytakują, ale tak naprawdę choćby nie wiedzą, co powiedziałam. Odpowiadają z automatu, tylko po to, bym "nie marudziła", bym dała spokój, odpuściła.
Tak to widzę, choć mam ogromną nadzieję, iż przesadzam. Że moje obawy nie są uzasadnione i iż moje dzieci nie zostaną wciągnięte i pożarte przez świat, w którym przyszło im żyć. Że znajdą siłę, odwagę i chęć, by zrobić krok w tył i choć jedną nogą pozostać w tym "starym" świecie, w którym ja zostałam wychowana.