Wszyscy przyjaciele mają kogoś u boku, a ja latami żyję w samotności.

newskey24.com 9 godzin temu

Wszystkie przyjaciółki ułożyły sobie życie – choćby były znalazł sobie kogoś. A ja od lat żyję w samotności.

Mam trzydzieści lat. I szczerze mówiąc, to wcale nie jest najszczęśliwszy okres w moim życiu. Czas płynie, a ja przez cały czas nie mogę wyrwać się z zaklętego kręgu samotności. Minęło już prawie pięć lat od rozwodu. Wydawałoby się – wieczność, a wciąż jestem sama.

Czasem łapię się na tym, iż najlepsze lata uciekają mi przez palce. Nie spędzam ich w ramionach ukochanego, nie przy rodzinnym śniadaniu, nie wśród dziecięcego śmiechu – tylko w ciszy, gdzie słychać tylko tykanie moich niespokojnych myśli. Paradoks, bo na studiach byłam tą – pierwszą pięknością wydziału, otoczoną adoratorami. Wtedy wydawało się, iż wybór partnera to kwestia gustu. A teraz? choćby śladu tamtego czasu nie zostało.

Moi dawni adoratorzy dawno się ustatkowali – niektórzy mają już dwoje dzieci. choćby te dziewczyny, które kiedyś uważałam za „nijakie”, dawno wyszły za mąż i wrzucają rodzinne zdjęcia z wakacji. A ja? Jakbym utknęła gdzieś między „jeszcze nie jest za późno” a „już nikomu nie jestem potrzebna”.

Przyjaciółek prawie nie ma. Jedne zanurzyły się w świat przedszkolnych poranków i zajęć dodatkowych, inne – w ciągłe rozmowy o mężach, domowych obowiązkach i remontach. Coraz mniej nas łączy, z każdym spotkaniem stajemy się sobie bardziej obce. Na urodziny zapraszają mnie z grzeczności, a ja przychodzę – bo nie mam gdzie indziej pójść.

Próbowałam. Naprawdę próbowałam. Kupiłam karnet na siłownię – myślałam, może tam kogoś poznam. Liczyłam, iż maszyny to nie tylko zdrowie, ale i nowe znajomości. Niestety. W najlepszym razie – wymuszony uśmiech przy lustrze.

Potem zdecydowałam się na ostateczność – założyłam profil na portalu randkowym. Myślałam, ile można się bać? Może we mnie jest problem? Ale i tam spotkał mnie zawód. Większość to mężczyźni szukający przelotnych wrażeń. Albo ci, którzy otwarcie czekali, iż zapłacę za ich obiad w kawiarni. Albo… zapraszali na „kawkę” już w pierwszej wiadomości. Bezpośredniość? Nie. Grubiaństwo i brak szacunku.

A jeżeli pojawił się ktoś, kto wydawał się przyzwoity, na spotkaniu okazywało się, iż nie ma nic wspólnego ze zdjęciem z profilu. Ani z wyglądem, ani z rozumem, ani z wiekiem. Zaczęłam się bać tych randek. Chciałam mężczyznę dojrzałego, równego sobie. A nie kolejnego niedorostka, któremu potrzebna niania, a nie partnerka.

Minęły trzy lata takich prób. Czasem myślę – może lepiej byłoby nie rozwodzić się. Choć wiem, iż było ciężko i powodów do rozstania nie brakowało. Ale on, mój były, ułożył sobie życie. Młoda żona, niedługo urodzi się dziecko. A ja? Cisza. Pustka. Zazdrość, której się wstydzę. I ból. Bo wciąż nikogo nie znalazłam, a poczucie bycia niepotrzebną stało się moją codziennością.

Czuję, jak kompleksy zaczynają mnie dławić. Przestałam wierzyć, iż zasługuję na miłość. Spuszczam wzrok, gdy widzę szczęśliwe pary. Wydaje mi się, iż jestem przeklęta. I nikt nie może zdjąć ze mnie tego zaklęcia samotności.

Nie wiem, co robić. Jak wyrwać się z tego błędnego koła? Jak znów uwierzyć, iż nie jestem jedną z wielu, ale tą, którą można pokochać? Że jeszcze nie wszystko stracone?

Może podpowiesz… Bo ja już nie mam ani siły, ani wiary…

Idź do oryginalnego materiału