Wszystko poświęciła synowi, ale została z poczuciem winy i samotnością.

twojacena.pl 1 tydzień temu

Mam sześćdziesiąt dziewięć lat. Mieszkam w starej dwupokojowej klitce na obrzeżach Łodzi. Już od kilku lat budzę się i zasypiam z niepokojem w sercu. Nie z powodu samotności—przez cienką ścianę śpi mój syn. Ale każdego wieczoru drżę na myśl, iż znów wróci pijany, zacznie krzyczeć, żądać pieniędzy, obwiniać mnie za wszystkie swoje niepowodzenia. I wiem, iż ma rację. Ma pełne prawo być zły. Bo te wszystkie nieszczęścia—częściowo są moją winą.

Mój syn Mirosław ma czterdzieści pięć lat. W życiu był dwa razy żonaty i dwa razy żył z kobietami. Żadnej z nich nie zaakceptowałam. Jestem matką, która szczerze wierzyła, iż wie, co dla niego najlepsze. Czy jest coś ważniejszego niż instynkt macierzyński? Myślałam, iż chronię go przed błędami, przed złymi związkami, przed cierpieniem. Tylko teraz widzę, iż nie jego chroniłam, ale swoją dumę.

Pierwsza żona, Krystyna, była wiejską dziewczyną. Pobrali się jeszcze na studiach, młodzi, zakochani. A ja od razu zdecydowałam—nie jest dla niego. Zbyt prosta, zbyt pospolita. Nie wpuściłam ich do siebie, więc mieszkali w akademiku. Wtrącałam się z radami, rzucałam złośliwe uwagi. W końcu się rozwiedli. Wrócił do mnie—pokonany, złamany. A ja czułam się zwyciężczynią.

Minęło kilka lat. Pojawiła się w jego życiu Bożena—jasna, spokojna, dobra dziewczyna. Wierząca. Modliła się, chodziła do kościoła, marzyła o ślubie. A ja… Znowu nie potrafiłam się powstrzymać. Śmiech, ironia, kąśliwe komentarze. Wydawało mi się, iż chce „porwać” mojego syna w swój religijny świat. Zniszczyłam i ten związek.

Potem była Jolanta—dziewczyna bez rodziców. Wtedy mój syn robił drugi fakultet, wszystko przed nim stało otworem. A ona—sierota. Byłam pewna, iż „przykleiła się” do niego dla korzyści. Znów się wtrąciłam. Znów własnymi rękami rozwaliłam wszystko.

Gdy zrozumiałam, iż czekanie na „idealną synową” nie ma sensu, sama postanowiłam znaleźć odpowiednią. Znalazłam—panienkę z „dobrej” rodziny, z pieniędzmi, z porządnym zawodem. choćby zaczęli planować wesele. Ale po miesiącu syn porzucił wszystko. Wrócił w środku dnia, cisnął klucze na stół i powiedział: „Nie chcę już żyć tak, jak mi każesz.”

Od tamtej pory zaczął się jego upadek. Najpierw siedział w domu. Potem zaczął pić. Teraz pije codziennie. Czasem sam. Czasem z bezrobotnymi kumplami. Zabiera moją emeryturę, czasem coś dorobi, ale wszystko przepija. W mieszkaniu—wieczny smród, brud. Wstydzę się przed sąsiadami.

Patrzę w lustro i pytam: gdzie zbłądziłam? Dlaczego ja, która wychowałam syna sama, dałam mu nie oparcie, ale urazę? Dlaczego moja miłość stała się ruiną?

Jego byłe? Wszystkie ułożyły sobie życie. Krystyna—zamężna, dwoje dzieci, własny dom i praca. Bożena śpiewa w kościelnym chórze, wychowuje syna z mężem, który ją kocha. Jolanta niedługo wychodzi za mąż, mieszka w Krakowie, uśmiecha się na zdjęciach, które pokazywała mi cicho siostra.

A ja… Boję się dźwięków w korytarzu. Boję się, iż syn znów wpadnie w furię. Boję się poruszyć nocą—może się obudzi. Jestem starą, chorą, samotną kobietą, która dała synowi wszystko—a tylko odebrała mu całe życie.

Gdybym mogła cofnąć czas… Nie mieszałabym się. Nie naciskała. Po prostu przytuliłabym go i powiedziała: „Bądź szczęśliwy, synku, jak chcesz. Jestem przy tobie.” Ale teraz—już za późno. Teraz tylko proszę Boga o siłę, by przetrwać resztę lat.

Niech moja historia będzie przestrogą. Nie łamcie dzieciom skrzydeł. Nie budujcie za nich życia. Po prostu kochajcie—i puśćcie. Tylko wtedy naprawdę będą mogły wzlecieć.

Idź do oryginalnego materiału