„Wychowaliśmy waszą pierwszą wnuczkę, teraz wasza kolej z młodszą!” — powiedziałem teściowej.
Moja córka, Kinga, walczy z poważnymi problemami zdrowotnymi, a teraz, przed drugim porodem, ja, Wojciech Nowak, stoję przed niewyobrażalnym wyborem. Od trzech lat razem z żoną wychowujemy starszą wnuczkę, Zosię, bo po pierwszych narodzinach Kinga ledwo przeżyła. A teraz teściowa, Danuta Kowalska, która obiecywała pomoc, znowu się odsuwa, zostawiając nas w rozpaczy. Mieszkamy w małym miasteczku pod Łodzią, a ta sytuacja łamie mi serce.
Gdy Zosia się urodziła, zabraliśmy ją do siebie zaraz po wyjściu ze szpitala. Kinga spędziła pół roku na oddziale, walcząc o życie, a my nie mogliśmy zostawić noworodka bez opieki. Danuta Kowalska przysięgała, iż pomoże, ale przez trzy lata jej „wsparcie” ograniczyło się do pustych obietnic. Zawsze miała wymówki: praca, sprawy, podróże. Gdybym nie nalegał, nie zobaczyłaby Zosi wcale! Błagałem ją, żeby przyjechała, i tylko wtedy się pojawiała — na krótko, z miną, jakby robiła nam łaskę.
Teraz Kinga czeka na drugie dziecko, a lekarze ostrzegają: problemy mogą wrócić. Po pierwszym porodzie pięć miesięcy leżała na patologii, a my cudem uratowaliśmy i ją, i Zosię. Wtedy osiwiałem niemal w minutę, gdy ze szpitala zadzwonili z pytaniem, kto odbierze dziecko. Kinga nie mogła choćby karmić, więc mimo wieku i nadciśnienia wziąłem Zosię pod swój dach. Nie jesteśmy już młodzi, a w domu mamy jeszcze młodszą córkę, która nie skończyła osiemnastu lat. Ale wyboru nie było — nie mogłem porzucić wnuczki.
Zosia mieszka z nami, a do rodziców jeździ tylko na weekendy. Wszystkim to pasuje: Kinga dochodzi do siebie, a my radzimy sobie ze starszą wnuczką. Ale z noworodkiem już nie dam rady. Nie mam sił na kolejne nieprzespane noce, płacz, kolki. Gdy Kinga poprosiła, żebyśmy wzięli drugie dziecko, poczułem, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Mam nadciśnienie, a Zosia, zwłaszcza gdy ząbkowała, doprowadzała mnie do skraju wyczerpania. Wtedy dzwoniłem do Danuty Kowalskiej, błagając, żeby zabrała wnuczkę choć na dzień. Przyjeżdżała, ale oddawała Zosię po paru godzinach, jakby musiała przenosić góry.
Danuta Kowalska jest ode mnie osiem lat młodsza, ale zachowuje się jak celebrytka. Zawsze wypielęgnowana, wciąż w podróży — to kurorty, to zagraniczne wycieczki. Mężczyzn nie potrzebuje, bo ceni sobie wolność. Po narodzinach Zosi obiecywała pomoc, ale przez trzy lata wzięła wnuczkę do siebie może dwa razy, i to tylko dlatego, iż się uparłem. Padałem ze zmęczenia, ciśnienie szalało, a ona oddawała Zosię z jękiem: „Och, jakże jestem zmęczona!” Jakbym ja nie nosił jej codziennie na rękach!
Teraz, gdy Kinga jest w trzecim trymestrze, lekarze mówią, iż może powtórzyć się scenariusz z pierwszych narodzin. Jestem w panice. Nie starczy mi sił na kolejne niemowlę, a Zosia i tak wymaga uwagi. Powiedziałem teściowej wprost: „My wychowaliśmy Zosię, teraz wasza kolej”. Ale Danuta Kowalska od razu znalazła sto wymówek: ma koty, drogie meble, rzadko bywa w domu, praca, wyjazdy. Po prostu nie chce się babrać z dzieckiem. choćby nie kryje, iż wnuki to dla niej ciężar. Jestem zrozpaczony — gdzie podziać niemowlaka? Do Domu Dziecka go oddać?
Serce pęka mi z bólu. Kinga walczy o życie, a ja nie wiem, jak uratować rodzinę. Danuta Kowalska żyje dla siebie i nasze kłopoty jej nie obchodzą. Próbowałem namówić ją, żeby wzięła wnuczkę choć na pół roku, ale macha ręką, jakby odpędzała muchę. Zosia to nasze szczęście, ale nie mam sił przejść przez to jeszcze raz. Gdy myślę, iż niemowlę może zostać bez opieki, łzy dławią mi gardło. Teściowa obiecywała wsparcie, ale jej słowa to puste dźwięki. Nie wiem, jak ją przekonać, jak zmusić, by zrozumiała, iż to jej wnuczka, jej krew. jeżeli nie opamięta się, boję się, iż nasza rodzina nie udźwignie tego ciężaru — a ta myśl miażdży mnie codziennie.
**Dzisiaj zrozumiałem, iż czasem choćby rodzinna krew nie gasi pragnienia egoizmu.**