Wcale nie chodzi o to, by wszystko robić tak, jak "mówi" Montessori, ale żeby pewne wartości stały się częścią codzienności. Dziś wiem, iż najważniejsze znaczenie miało jedno zdanie, które powtarzam dziecku (i sobie) niemal codziennie.
To jedno zdanie
To zdanie to nic skomplikowanego:
"Zrób to sam, ale jeżeli potrzebujesz pomocy, jestem obok".
To zdanie jest jak bezpieczna rama. Dla mojego dziecka oznacza: Masz przestrzeń na własne próby. Możesz działać, możesz popełniać błędy. Nie jesteś oceniany, jesteś wspierany.
A dla mnie to przypomnienie, iż nie muszę natychmiast interweniować. Że moje dziecko nie musi wszystkiego robić idealnie ani szybko. Na początku bywało trudno. Gdy patrzyłam, jak przez pięć minut walczy z zamkiem błyskawicznym albo rozlewa mleko w trakcie nalewania, cała wewnętrzna logistyka krzyczała: zrób to za niego, po co ten bałagan, po co ta walka.
Ale kiedy wytrzymałam, bez nerwów, bez poganiania, tylko z obecnością i spokojem to widziałam, jak rośnie jego pewność siebie. I moja cierpliwość też.
Dziś wiem, iż nie chodzi o to, by wychować "dziecko Montessori". Chodzi o to, by dać mu czas, przestrzeń i zaufanie. I o to, by samej nie wpadać w pułapkę presji: iż wszystko musi być zrobione szybko, perfekcyjnie, bez pomyłek.
To jedno zdanie jest moim rodzicielskim kompasem. Pomaga mi wyhamować, oddychać, być tu i teraz. Pozwala uniknąć frustracji i napięć, które wcześniej były codziennością, zwłaszcza w porannym pośpiechu czy przy domowych obowiązkach.
Montessori w naszym domu to nie plan dnia z zegarkiem w ręku ani półki idealnie ułożone pod kątem pedagogiki. To raczej decyzja, iż traktuję dziecko jak osobę kompetentną, której ufam. I iż wspieram, nie kontroluję. Towarzyszę, nie prowadzę za rękę. Wystarczyło jedno zdanie. I choć może brzmi banalnie, dla mnie stało się codzienną praktyką uważności i spokoju.