Wykopałam teściową z domu – i wcale tego nie żałuję
Cześć. Nazywam się Katarzyna, mam trzydzieści lat i mieszkam w Krakowie. Chcę opowiedzieć wam historię, która do dziś boli mnie w sercu, ale jednocześnie ani przez chwilę nie żałuję swojej decyzji.
Pół roku temu urodziłam bliźniaki – piękne, wymarzone, długo wyczekiwane dzieci. Córkę nazwaliśmy Zuzanną, a syna Jakubem. Te maluchy stały się dla mnie i mojego męża prawdziwym cudem. Długo staraliśmy się o dziecko, leczyliśmy, mieliśmy nadzieję, a gdy na USG usłyszałam: „Będzie pani miała dwoje” – płakałam ze szczęścia.
Niestety, nie wszyscy podzielali naszą radość. Od samego początku w tym szczęściu tkwi swędząca drzazga – moja teściowa, Jadwiga Kowalska. Wydawałoby się – człowiek z życiowym doświadczeniem, matka mojego męża, babcia moich dzieci… Ale to, co robiła, można określić tylko jako absurd.
– W naszej rodzinie nigdy nie było bliźniaków – mówiła podejrzliwie. – A ta dziewczynka w ogóle nie przypomina naszego Łukasza. U nas zawsze rodziły się tylko chłopcy.
Za pierwszym razem przemilczałam. Za drugim – zacisnęłam zęby. Za trzecim odpowiedziałam, iż chyba los postanowił urozmaicić ich męską linię. Ale potem zaczęło się najgorsze.
Pewnego dnia szykowaliśmy się na spacer. Ja ubierałam Zuzannę, a teściowa Jakuba. Z niezadowoloną miną odwróciła się do mnie i spokojnie, jakby mówiła o pogodzie, powiedziała:
– Tak się zastanawiam… U Jakuba wszystko wygląda inaczej niż u Łukasza w jego wieku. Dziwne to trochę…
Zamarłam. Przez kilka sekund nie mogłam uwierzyć, iż słyszę to od dorosłej kobiety. W głowie mi się zmąciło. Zamiast złości – wybuchłam nerwowym śmiechem. Chwyciłam pieluchę i, nie wierząc własnym uszom, syknęłam:
– No tak, Łukasz pewnie w dzieciństwie miał wszystko jak dziewczynka.
Po tych słowach po raz pierwszy w życiu tak spokojnie i stanowczo kazałam jej się spakować. I dodałam:
– Dopóki nie przyniesiesz testu DNA, który potwierdzi, iż to dzieci twojego męża – nie wracaj.
Nie obchodziło mnie, gdzie go zrobi, za jakie pieniądze i kto w ogóle da jej dostęp do próbek. To był ostateczny limit. Ostatnia kropla.
Mąż, nawiasem mówiąc, stanął po mojej stronie. Sam był już na krawędzi – zmęczony ciągłymi docinkami matki, jej jadem, niekończącymi się plotkami i podejrzeniami. Wiedział, iż dzieci są jego. Czekał na nie z takim samym wzruszeniem jak ja. I on też czuł się obrażony.
Sumienie mnie wcale nie gryzie. Nie wyrzuciłam staruszki na bruk dla zabawy. Broniłam swojej rodziny, swojego macierzyństwa, swoich dzieci. Kobieta, która pozwala sobie insynuować zdradę, zaglądać do pieluch w poszukiwaniu „podejrzeń” i na głos dyskutować, „do kogo podobne”, nie ma miejsca w moim domu.
Może ktoś powie, iż to okrutne. Że nie można tak z seniorami. Że to przecież babcia. Ale powiedzcie szczerze: czy babcia ma prawo być w domu, jeżeli od pierwszych dniłości podważa ojcostwo i niszczy rodzinę od środka?
Ja stawiam na spokój, ciszę i miłość w domu. Lepiej, żeby dzieci dorastały bez takiej „babci”, niż z kimś, kto każdego ranka zamiast mleka podaje wątpliwości.
Więc tak – wyrzuciłam teściową za drzwi. I wcale się tego nie wstydzę.