Cześć. Nazywam się Kinga, mam trzydzieści lat i mieszkam w Poznaniu. Chcę opowiedzieć wam historię, która do dziś boli, ale nie żałuję ani przez chwilę tego, co zrobiłam.
Pół roku temu urodziłam bliźniaki – upragnionych, wyczekiwanych maluchów. Córkę nazwaliśmy Zosia, a synka Kacper. To było prawdziwe cudo dla mnie i mojego męża. Długo staraliśmy się o dzieci, leczyliśmy, mieliśmy nadzieję, a gdy na USG usłyszeliśmy: „Będzie dwoje”, płakałam ze szczęścia.
Niestety, nie wszyscy podzielali naszą radość. Od początku jak zadra wbiła się w nasze szczęście moja teściowa – Elżbieta Kazimierzówna. Wydawałoby się, kobieta z doświadczeniem, matka mojego męża, babcia naszych dzieci… Ale to, co robiła, można nazwać tylko absurdem.
— W naszej rodzinie nigdy nie było bliźniaków — mówiła z podejrzliwością. — A ta dziewczynka w ogóle nie przypomina naszego Adama. U nas zawsze rodziły się same chłopcy.
Pierwszy raz przemilczałam. Drugi – zaciśnięłam zęby. Za trzecim odpowiedziałam, iż los widocznie postanowił urozmaicić ich męski ród. Ale potem zaczęło się najgorsze.
Pewnego dnia szykowaliśmy się na spacer. Ja ubierałam Zosię, teściowa – Kacpra. Skrzywiła się i spokojnie, jakby mówiła o pogodzie, rzuciła:
— No patrzę… U Kacpra tam zupełnie inaczej niż u Adama było. Dziwne, prawda?
Zamarłam. Przez kilka sekund nie wierzyłam własnym uszom. W głowie mi się zmąciło. Zamiast złości – śmiech, nerwowy, dziki. Chwyciłam pieluchę i z lodowatym spokojem powiedziałam:
— No tak, Adam pewnie w dzieciństwie miał akurat tak jak dziewczynki.
Po tych słowach po raz pierwszy w życiu spokojnie i stanowczo kazałam jej się pakować. Dodałam:
— Dopóki nie przyniesiesz testu DNA, który potwierdzi, iż to dzieci twojego syna – możesz nie wracać.
Nie obchodziło mnie, gdzie go zrobi, za jakie pieniądze i skąd weźmie próbki. To był ostatni kropli.
Mąż, na szczęście, stanął po mojej stronie. Sam był już na krawędzi – zmęczony ciągłymi uwagami matki, jej jadem, plotkami i podejrzeniami. Wiedział, iż dzieci są jego. Czekał na nie z takim samym wzruszeniem jak ja. I też czuł się obrażony.
Nie mam wyrzutów sumienia. Nie wyrzuciłam starszej kobiety dla zabawy. Broniłam swojej rodziny, swojego macierzyństwa, swoich dzieci. Kobieta, która pozwala sobie insynuować zdradę, zaglądać w pieluchy niemowląt i głośno zastanawiać się, „kogo przypominają”, nie ma miejsca w moim domu.
Może ktoś powie, iż to okrutne. Że tak nie można traktować starszych. Że to babcia. Ale powiedzcie szczerze: czy babcia powinna mieć prawo być blisko, gdy od pierwszych dni podważa ojcostwo i niszczy rodzinę od środka?
Ja stawiam na spokój, ciszę i miłość w domu. Niech dzieci lepiej dorastają bez takiej „babci” niż z kimś, kto codziennie przy śniadaniu podaje wątpliwości zamiast mleka.
Więc tak – wyrzuciłam teściową za drzwi. I wcale się nie wstydzę.