— Babciu, musimy porozmawiać.
Starsza kobieta spojrzała na mnie spod okularów. W jej oczach nie było strachu, nie było prośby.
Było tylko milczenie.
— Wiesz, iż niedługo urodzi się dziecko — zaczęłam ostrożnie.
— Wiem.
Cisza była długa i ciężka.
— Nie mamy gdzie mieszkać… — powiedziałam cicho.
— Masz gdzie mieszkać — przerwała mi ostro. — Masz ten dom.
— To twój dom — westchnęłam. — A my nie możemy mieszkać w jednym pokoju z niemowlakiem.
— To twój problem, nie mój.
Mój mąż ścisnął moją dłoń pod stołem.
— Babciu… wiesz, iż nie chodzi o to, iż chcemy cię wyrzucić.
— Więc o co? — jej oczy błysnęły gniewem.
— O to, iż potrzebujemy przestrzeni. Że ty potrzebujesz opieki.
— Mam opiekę.
— Ale ja nie mogę się tobą zajmować i jednocześnie opiekować się dzieckiem!
— Wcale nie musisz — wzruszyła ramionami.
Była nieugięta.
Prawda była taka, iż dom należał do niej.
My tylko tu byliśmy.
Nie mogliśmy pozwolić sobie na wynajem.
Nie mieliśmy dokąd pójść.
A babcia?
Była coraz starsza. Coraz bardziej zapominała, coraz częściej potrzebowała pomocy.
Nie mogłam się nią zajmować, kiedy za chwilę miałam urodzić.
— Dom opieki to nie więzienie, babciu — powiedziałam w końcu.
Spojrzała na mnie tak, jakbym zdradziła ją w najgorszy możliwy sposób.
— Chcesz mnie tam oddać, żeby mieć więcej miejsca?
— Chcę, żebyś była bezpieczna!
— Kłamiesz — wycedziła.
Jej twarz była kamienna, a oczy pełne bólu.
— Nie chcę tam iść.
Nie mogłam jej zmusić.
Ale mogłam podjąć decyzję.
O sobie.
O swojej rodzinie.
Tydzień później znaleźliśmy tanią kawalerkę.
Była mała, ciasna, ledwo mieściliśmy w niej łóżeczko.
Ale to było nasze miejsce.
Kiedy się wyprowadzaliśmy, babcia nie wyszła z pokoju.
Nie pożegnała nas.
Nie powiedziała ani słowa.
A ja nie wiedziałam, czy kiedykolwiek mi to wybaczy.
Czy kiedykolwiek ja wybaczę sobie.