Z życia wzięte. "Synowa zaproponowała mi zatrudnienie pomocy domowej": Ja zasugerowałam, aby zatrudniła opiekunkę do dzieci

zycie.news 2 tygodni temu

Zanim urodziły się wnuki, moja synowa i ja nie komunikowaliśmy się zbyt wiele. Tak, widywaliśmy się kilka razy w roku na wakacjach, przesyłaliśmy pozdrowienia przez syna i tyle.

Żyję swoim życiem, nie niańczę mojego syna. Rozumiem, iż jest dorosły, ma swoje sprawy, rodzinę, nie ma obowiązku siedzieć przy matce. Pracuję, mam znajomych i wystarczająco dużo sił, aby nikogo nie obciążać prośbami o pomoc.

Rodzina mojego syna również do pewnego momentu nie potrzebowała mojej pomocy. Są młodzi, zdrowi i potrafią zająć się swoimi sprawami. Wszystko się zmieniło, kiedy synowa urodziła. Poród był dla niej trudny, dziecko jest bardzo duże, zwłaszcza jak na jej ciało. Kiedy byli w szpitalu, pielęgniarki jej tam pomagały, a kiedy wróciła do domu, wszystko musiała robić sama.

Synowi nie dano urlopu: po prostu przeniósł się do nowej pracy. Nie czułam żadnej negatywnych uczuć w stosunku do synowej, dlatego sama zaoferowałam jej pomoc, zdając sobie sprawę, iż jest to bardzo trudne zarówno dla niej, jak i jej dziecka, szczególnie w jej stanie.

Z euforią się zgodziłam. Wzięłam dwa tygodnie wolnego i prawie zamieszkałam z młodymi ludźmi. Wychodziłam z domu, tylko żeby się umyć i spać, a resztę czasu spędzałam z synową. Syn przyszedł o dziesiątej wieczorem, więc nie było z niego pożytku. Karmiłam dziecko, żeby nie płakało, chodziłam z nim na spacer i pomagałam w gospodarstwie domowym. Chodziłam do sklepu, ugotowałam jedzenie, umyłam naczynia. Dla synowej choćby wstawanie było bolesne.

Za każdym razem, kiedy czegoś potrzebowała, ja biegłam jej z pomocą. Nigdy nie odmówiłam pomocy synowej. Potem wyzdrowiała po porodzie, zaczęła rzadziej korzystać z moich usług, ale przez cały czas chodziłam jej pomagać trzy razy w tygodniu. Nie pomogła w niczym, ale ponieważ jest żoną mojego syna, urodziła mi wnuka, jest to dla niej trudne, a jej syn jest ciągle w pracy.

Jedyne, o co ją prosiłam to, żeby dzwoniła do mnie z wyprzedzeniem, abym mogła sobie wszystko zaplanować, ale ona często dzwoniła, dając mi ledwie kilka godzin na ogarnięcie wszystkiego. choćby wtedy nie odmówiłam, negocjowałam i jeździłam. Nigdy się nie zdarzyło, żeby do mnie zadzwoniła, poprosiła, żebym przyjechał, a ja zacząłem wzdychać do telefonu i narzekać, iż jestem zmęczona.

Pewnie tak by to trwało, ale ostatnio potrzebowałam pomocy. Rozchorowałam się i to dość poważnie. Miała poważny problem z plecy. Przez pół godziny wstawałam z łóżka ze łzami w oczach. Ledwo mogłam iść do toalety, płacząc z bólu. Oczywiście potrzebowałam pomocy.

Mój syn mógł przynosić lekarstwa po pracy, ale nie jest pomocnikiem w gotowaniu, jedzeniu i sprzątaniu. Nadzieja była tylko w synowej. Opowiedziałam synowi o moim nieszczęściu. Złapało mnie wieczorem. Gdy tylko karetka odjechała, zadzwoniłam do niego, nie wiedziałam, czy synowa śpi, czy nie, a syn na pewno jeszcze nie spał. Wszystko wyjaśniłam, poprosiłam synową, żeby rano przyszła. Syn powiedział, iż bez problemu przekaże prośbę.

Wnuczek miał wtedy już dziesięć miesięcy, a synowa po porodzie wróciła do zdrowia, więc nie spodziewałam się żadnych problemów. Rano odebrałam telefon od niezadowolonej synowej. Oznajmiła, iż ​​ma na rękach małe dziecko, nie jest gotowa porzucić wszystkiego tylko dla mojego kaprysu. Mówi, iż teraz wszystko można zamówić online. Tłumaczę jej, iż w tej pozycji nie dosięgnę drzwi, bardzo bolą mnie plecy i nie mam teraz siły na gotowanie. Nie jest mi choćby wygodnie leżeć we wszystkich pozycjach.

Wtedy synowa powiedziała, iż ​​w tym przypadku powinnam zatrudnić do pomocy gospodynię. Byłam bardzo zaskoczona, gdy to usłyszałam. Milczałam, po czym powiedziałam, iż w takim razie powinna zatrudnić do pomocy opiekunkę do dziecka, po czym się rozłączyłam. Synowa już nie oddzwoniła. Nie dzwoniłam do syna, nie chciałam mu przeszkadzać.

Zadzwoniłam do koleżanki, która zwolniła się z pracy, przyszła z lekarstwami, zakupami, przygotowała mi jedzenie, dała mi zastrzyk i wyszła. Jestem obrażona na moją synową. Nie pomogę jej, dopóki nie przeprosi i nie zrozumie, iż zrobiła coś brzydkiego, niech sama do tego dojdzie. Jedyne, co mnie martwi, to to, iż nie zobaczę wnuka, ale nie będę tolerować takiego stosunku do siebie, choćby ze względu na możliwość zobaczenia się z wnukiem.

Dobrze robię?

Idź do oryginalnego materiału