Że zamkniemy za sobą przeszłość i zbudujemy prawdziwe życie – razem, bez obcych twarzy, bez starych wspomnień.
Ale on nigdy nie zniknął. Były. Zawsze obecny, zawsze gdzieś w tle. A ona? Zawsze gotowa, żeby mu pomóc.
– Przecież on wychowuje nasze dziecko – powtarza, kiedy pytam, po co znowu tam idzie. – Muszę mu pomóc, żeby małemu niczego nie brakowało.
A ja się pytam: ile jeszcze? Ile lat będziemy żyć tak, jakby on był trzecim w naszym małżeństwie?
Wciąż nosi mu zakupy, dorzuca pieniądze, spędza godziny na telefonach, a ja mam siedzieć cicho i udawać, iż to normalne?
Wiem, iż to jej syn. Rozumiem, iż nie da się odciąć. Ale czy naprawdę wszystko musi kręcić się wokół tamtego? On ma dziecko – to prawda – ale ma też ją, moją żonę, na każde skinienie. A ja? Ja stoję z boku, jak bankomat, jak intruz we własnym domu.
– To dla dziecka – mówi mi.
Ale ja czuję, iż to nie tylko dla dziecka. Czuję, iż między nimi wciąż jest ta nić, której nie potrafię przeciąć żadnymi słowami.
Kocham ją, ale każdego dnia coraz bardziej czuję, iż nie jestem pierwszy. Że w jej sercu, obok mnie, siedzi on – były, którego niby dawno nie ma, a który ciągle dostaje więcej troski niż ja.
I pytam siebie w ciszy: czy ja jestem mężem, czy tylko rezerwą, która płaci rachunki, podczas gdy ona żyje jego problemami?