Ona odeszła, a on zbyt późno zrozumiał, iż naprawdę kochał tylko ją.
Marek siedział w samochodzie i wpatrywał się w wejście do restauracji. Nie zauważał, jak drżą mu dłonie, nie słyszał szumu w uszach od napięcia. Dziś był wieczór zjazdu absolwentów. Dwadzieścia lat minęło od ich matury. I tyle samo czasu, odkąd sam zniszczył to, co mogło być jego prawdziwym szczęściem.
Wtedy oskarżył Kasię o zdradę. Zdjęcie z „nowym adoratorem”, jak mu się wydawało, przewróciło jego świat do góry nogami. Kasia nie tłumaczyła się. Milczała. A on krzyczał, obwiniał, wylewał na nią cały gniew. I odeszła. Cicho. Bez histerii. Bez słów.
Pół roku później ożenił się z Magdą. Nie z miłości – na złość. Chciał udowodnić Kasi, iż i bez niej będzie szczęśliwy. Tylko iż szczęścia nie było. Małżeństwo było płaskie jak naprężona struna. Wszystko wyglądało poprawnie: żona, dziecko, praca. Ale dusza milczała.
A dziś znów miał ją zobaczyć. Kasię. Tę jedyną. Tę, którą naprawdę kochał.
Wszedł do sali i od razu ją wyczuł. Nie zobaczył – poczuł. Jej energię, jej lekki śmiech. Była niepowtarzalna: sukienka w kwiaty, loki opadające na ramiona, pewne spojrzenie. I znowu coś w nim pękło. Jak wtedy.
— Kasia… — zawołał, gdy wyszła na zewnątrz po rozmowie telefonicznej.
— Tak, Marek? — odpowiedziała spokojnie, z lekką ironią w głosie.
— Chcę wiedzieć wszystko. Jak żyłaś… beze mnie?
— A jesteś pewien, iż tego chcesz? — w jej głosie nie było bólu, tylko zmęczenie. Głębokie, przetrawione.
— Nie umiem bez ciebie. Bez was…
— Nie ma żadnego „nas”, Marek. Już od dawna.
— A nasze dziecko? — wyrwało mu się nagle.
Kasia zbladła. Zamknęła oczy. A potem powiedziała cicho, ale twardo:
— Chodzi ci o to dziecko, które straciłam po twoich oskarżeniach? O to, którego nie zdążyłam uratować, bo płakałam za dużo? Tak, byłam wtedy w ciąży. Ale ty powiedziałeś, iż to nie twoje. Uwierzyłeś zdjęciu. Nie mnie. Nie sercu. Tylko Magdzie.
Opuścił głowę. Wtedy zniszczył wszystko.
— Przetrwałam, Marek. Złamana, spalona. Ale żyłam. Wyjechałam. Zaczęłam od nowa. Pomógł mi człowiek, który we mnie nie widział błędu, winy czy przeszłości – tylko mnie. I dziś mamy dwoje adoptowanych dzieci. Są moje od samego początku. I jestem szczęśliwa.
— Przepraszam…
— Za co? Za to, iż mnie złamałeś? Wybaczyłam. Sobie trudniej niż tobie. Ale teraz już nie jestem tą samą Kasią. Nie jestem twoja. Zrozumiałeś zbyt późno, kogo straciłeś.
Kasia odwróciła się i odeszła. Lekkim krokiem. Z wyprostowanymi plecami. Pewna siebie. Wszystko to, czego on kiedyś nie potrafił ochronić.
A on został sam, wśród samochodów, ze złamanym sercem i świadomością: nie da się cofnąć czasu. Czasem bywa za późno. I choćby jeżeli przez całe życie nosił ją w sercu – teraz był dla niej nikim.
Życie uczy, iż nie warto ufać podejrzeniom bardziej niż własnemu sercu. Bo gdy prawda wyjdzie na jaw, może okazać się, iż już nie ma do czego wracać.