Zaadoptowałam córkę mężczyzny, który mnie nie wybrał

polregion.pl 4 godzin temu

Gdy spotkałam Paulinę po latach w parku, z wózkiem dziecięcym, serce zamarło mi na chwilę. Spokojna, piękna, z jasnym spojrzeniem, wydawała się ta sama, ale w jej oczach pojawiła się nowa głębia i ciepło. Rozmawiałyśmy jak dawne koleżanki ze szkoły, choć wtedy nie byłyśmy bliskie. Nagle powiedziała:
— Chcesz usłyszeć, jak zaadoptowałam córkę mężczyzny, który wybrał inną?

Słuchałam, wstrzymując oddech.

— To było sześć lat temu — zaczęła Paulina. — Miałam wtedy dwadzieścia trzy lata, wyjechałam na delegację na północ, pracowałam w firmie budowlanej. Krzysztof był tam kierowcą. Dwa lata starszy, uśmiechnięty, z wiecznie zabrudzonymi rękami i życzliwym spojrzeniem. Często się mijaliśmy — na budowach, w samochodzie, między wyjazdami. Pewnego dnia, po długiej rozmowie, zrozumiałam: to koniec, przepadłam. Wystarczył jeden dzień, by wiedzieć, iż takiego mężczyzny szukałam całe życie.

Gdy delegacja dobiegła końca, wymieniliśmy numery. Nie zadzwonił. Tydzień, drugi — cisza. W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam pierwsza. Umówiliśmy się w jego mieście. Obiecał zabrać mnie w góry… Byłam w siódmym niebie. Spacerowaliśmy, piliśmy herbatę w małej kawiarence i po prostu rozmawialiśmy. Czułam, iż nic nas nie rozdzieli.

A potem — cisza.

Dzwoniłam, pisałam, ale on jakby wyparował. Nie rozumiałam, co się stało. Ból ściskał gardło, ale nie poddałam się. Wzięłam wolne i pojechałam do jego miasteczka. Znalazłam dom, zapukałam. Wyszedł zmieszany, zmęczony i… obcy.

— Przepraszam — powiedział. — Mam dziewczynę. Wtedy byliśmy na krawędzi rozstania, myślałem, iż to koniec, ale… pogodziliśmy się. Ślub za miesiąc. Ona nie chce, żebyśmy się kontaktowali.

— Rozumiem. Szczęścia wam…

Wyszłam, ledwo powstrzymując łzy. Później już nie starałam się — płakałam w nocy, w pracy, w autobusie. Śnił mi się co noc. W snach mówiłam mu, jak bardzo kocham, jak czekam. Nie widziałam innych mężczyzn. Dla mnie nie istnieli. Czekałam… wierząc, iż los da mi jeszcze jedną szansę.

Minęły trzy lata.

Pewnego dnia w mediach społecznościowych natknęłam się na jego profil. Dłoń mi drżała, gdy pisała wiadomość. Nic specjalnego — tylko „Cześć, jak się masz?”. Odpowiedział niemal od razu. Nie ukrywał: żona zmarła na chorobę, zostawiając mu dwuletnią córeczkę. Krzysztof był załamany, sam wychowywał dziewczynkę.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Napisałam tylko: „Przyjedź z córką do mnie. Oderwijcie się”.

Przyjechali.

Dziewczynkę nazywali Karolinką. Od razu mnie polubiła — wyciągała rączki, wołała „mama”, chowała się za moje nogi. Krzysztof przepraszał, tłumacząc, iż rzadko lgnie do obcych. Ale ja nie czułam się obca. Patrzyłam na nią — i serce pękało. Pokochałam ją od pierwszego wejrzenia.

Zaczęliśmy się spotykać. Karolinka nie mogła doczekać się moich wizyt. A Krzysztof… nie robił kroków naprzód. Patrzył ostrożnie. Nie nalegałam. Po prostu byłam blisko.

Pewnego dnia zapytał:

— Przecież jesteś dla niej obca. Nie jest ci ciężko?

— Ona jest moja, Krzysztofie — szepnęłam ze łzami. — Kocham ją jak własną…

Po trzech miesiącach zamieszkaliśmy razem. Najpierw jak przyjaciele. Później — jak rodzina. Rok później urodził się nasz syn. Zaadoptowałam Karolinę. Oficjalnie. SamoLudzie szeptali, iż straciłam rozum, biorąc pod swój dach tego, który kiedyś odszedł, ale miłość nie pyta o przeszłość – pyta tylko, czy jesteś gotowa dać jej drugą szansę.

(= People whispered that I’d lost my mind, taking in the man who once left, but love doesn’t ask about the past—it only asks if you’re ready to give it a second chance.)

Idź do oryginalnego materiału