Zaginiona Krewniaczka

newskey24.com 6 dni temu

Dzisiaj rano dzwoniła mama, przerywając ciszę w mojej małej kawalerce na obrzeżach Łodzi. Zuza przecierała oczy, sięgając po telefon.

— Ale Kasia jest lekarzem! — głos matki drżał z irytacją.

— I co z tego? — odparłam chłodno.

— Lekarz to nie tylko zawód, to powołanie! — oświadczyła, jakby odkryła wiekopomną prawdę.

— Niech będzie powołanie — nie ustępowałam. — Ale co was obchodzi Kasia, skoro przez ćwierć wieku nie chcieliście jej znać?

— Skoro jest lekarzem, musi pomóc! — upierała się.

„Komu dużo dano, od tego więcej wymagano” — przemknęło mi przez myśl, ale nie było mi do śmiechu. Z rodziną żarty się nie udają, zwłaszcza gdy tej rodziny adekwatnie nie ma. Ja i moja córka Kasia byliśmy nikomu niepotrzebni. Aż do czasu. Dopóki Kasia, moja „podrzutka”, jak kiedyś ją nazywano, nie skończyła studiów medycznych w Warszawie.

Wtedy nagle rodzina się odnalazła, jakby wyrosła spod ziemi. Jak cienie, które wyłażą o zmierzchu, nagle przypomnieli sobie o naszym istnieniu.

— Jak cudownie, iż mamy teraz swojego lekarza w rodzinie! — rozczulała się ciotka Zosia, zapominając, jak kiedyś odwróciła się od brzemiennej siostrzenicy.

— Trzeba by nerki sprawdzić, coś ciągle pobolewa — wtórował wuj Kazimierz, który swego czasu odmówił pomocy, rzucając: „Sama sobie winna, po co się rozbijałaś!”

Nawet moja matka, która kiedyś mnie odtrąciła, teraz dzwoniła z przesłodzonymi pytaniami.

Dwadzieścia trzy lata temu zostałam zupełnie sama. Mój ukochany, Krzysztof, porzucił mnie, gdy tylko dowiedział się o ciąży. W filmach faceci cieszą się na widok dwóch kresek, ale życie pisze inne scenariusze. Poznałam go w kawiarni, gdzie pracowałam jako kelnerka, po przyjeździe do Warszawy z dyplomem ekonomisty i mnóstwem ambicji. W rodzinnej wsi pod Lublinem moje umiejętności nikomu się nie przydały — potrzebne były dojarki. Miejscowy zootechnik, niejaki Nowak, już na mnie zerkał, ale ja marzyłam o czymś więcej. Poleciałam do stolicy, licząc na pomoc wuja Jerzego, brata matki.

— Jestem prosto z dworca! — powiedziałam radośnie, wręczając słoik malinowego dżemu i butelkę mleka.

Wujek przyjął podarunki, ale gwałtownie sprowadził mnie na ziemię:

— Tutaj to nie wieś, miejsca nie ma! Nam samym ledwo starcza. Idź do hostelu, niedrogo.

Oszłomowana, odeszłam. choćby herbaty mi nie zaproponował. W desperacji weszłam do pierwszej lepszej kawiarni i zobaczyłam ogłoszenie: „Potrzebna pomoc w kuchni”. Właścicielka, widząc moją zagubioną minę, zaproponowała nocleg w zapleczu za pół etatu sprzątaczki. Zgodziłam się. Wstyd, ale co miałam robić? Mieszkałam w tej klitce, zmywałam naczynia, zbierałam grosz do grosza.

Aż spotkałam Krzysztofa. Był kurierem, często jadł u nas obiady. Przystojny, z silnymi dłońmi, wydawał się solidny. Ja, niepozorna, z prostą twarzą, ale żywymi oczami, pierwszy raz poczułam się pożądana. Kiedy zaproponował wspólne życie, zapomniałam o przestrogach mamy i przytaknęłam. Miłość mnie oślepiła. Pięć miesięcy szczęścia — marzyłam już o ślubie, wydawałam oszczędności na prezenty dla niego. Aż dowiedziałam się, iż jestem w ciąży.

Krzysztof wpadł w furię, krzyczał, iż nie jest gotowy, i wyrzucił mnie. Płacząc, zadzwoniłam do matki:

— Mamo, jestem w ciąży. Pomóż.

— Naganiałaś się? — spytała lodowato. — W naszej rodzinie takich nie było. Radź sobie sama.

Wuj Jerzy też odmówił:

— No proszę cię, siostrzenico! My swoje dzieci musimy utrzymać!

Rodzina się odwróciła, zostałam sama z rosnącym brzuchem. Nie mogłam wrócić do kawiarni — zaplecze zajmowała inna dziewczyna. Ale właścicielka, dobra dusza, zaproponowała, abym zamieszkała u jej babci, 86-letniej staruszki, jeszcze żwawej i samodzielnej.

— Doglądaj jej, a nie wezmę od ciebie czynszu, tylko za rachunki — powiedziała.

Płakałam z wdzięczności. Tak zaczęło się nowe życie. Babcia pomagała z małą Kasią, gotowała, gdy ja nie miałam siły. Było ciężko. Dwa razy prosiłam rodzinę o pieniądze — Kasia miała alergiczne zapalenie oskrzeli, potrzebne były leki. Nikt nie pomógł. Pożyczyła tylko właścicielka kawiarni.

Mijały lata. Babcia zmarła, wróciłam do pracy, potem zrobiłam kursy i zostałam księgową w firmie. Wieczorami dorabiałam, by Kasia miała wszystko, co najlepsze. Udało mi się kupić małe mieszkank— Na szczęście teraz mamy tylko siebie i to nam wystarczy.

Idź do oryginalnego materiału