ZAKRADZIONE SZCZĘŚCIE

newskey24.com 4 dni temu

**TRUDNE SZCZĘŚCIE**

— Mamo, został nam już tylko jeden sposób, by mieć dziecko — metoda in vitro. Z Krzysztofem podjęliśmy decyzję. Nie próbuj nas odwieść — wyrzuciła z siebie jednym tchem Kinga.

— In vitro? Czyli będę miała sztucznego wnuka czy wnuczkę „z probówki”? — nie wierzyłam własnym uszom.

— Nazywaj to, jak chcesz. Jutro zaczynamy procedurę. Wszystkie badania zrobione. Lekarze ostrzegli — czeka nas długa i nieprzewidywalna droga. Żadnych gwarancji. Proszę, miej trochę cierpliwości — westchnęła ciężko.

Nie znalazłam słów. Powinnam ją przecież wspierać, dodać otuchy, pomóc, a przynajmniej nie przeszkadzać. Rozmawiałyśmy przez telefon. Rozumiałam, iż Kinga bała się powiedzieć mi to w twarz — temat był delikatny.

Pierwszy raz wyszła za mąż za swojego przyjaciela z dzieciństwa, Marka. Miłość między nimi wydawała się nieziemska. Tak jej się przynajmniej zdawało. Ale na samym weselu, w restauracji, pan młody, podchmieliwszy sobie, wpadł w objęcia druhny. Kinga znalazła ich w „romantycznej” scenerii — w zakurzonej spiżarni.

Marek, zobaczywszy narzeczoną, bełkotał coś w swoją obronę; druhna, chwyciwszy swoje rzeczy i zasłaniając się przezroczystym szalem, uciekła, a tego dnia nikt już jej nie widział.

Kinga od razu wniosła o rozwód. Ja i mój mąż prosiliśmy, by nie działała pochopnie:

— Kinga, nie spiesz się. Człowiek pod wpływem potrafi głupstwa robić. Pewnie ta druhna sama go wciągnęła do tej spiżarni. Marek to przystojny chłopak, więc skusiła się na zakazany owoc. Wybacz mu, córko. Macie przed sobą życie. Opamiętaj się. Potem będziesz żałować.

— Nie, mamo, nie będę. Marek zdradził, i już. Boli, ale nie chcę zaczynać małżeństwa od kłamstw. Dzięki Bogu, iż stało się to w dniu ślubu — mniej cierpienia dla mnie — Kinga była nieugięta.

Marek błagał, przepraszał, żałował — wszystko na próżno.

…Po kilku miesiącach okazało się, iż Kinga jest w ciąży. Potajemnie, bez mojej wiedzy, usunęła dziecko. Gdybym wtedy wiedziała, błagałabym, by wróciła do Marka.

…Czas mijał, a o rękę Kingi zaczął starać się Krzysztof — zresztą, najlepszy przyjaciel Marka. Od dawna ją kochał, ale nie śmiał iść po grudzie koledze. Teraz miał okazję. Kinga nie od razu się zgodziła. Poparzona, nie ufała nikomu. Wahała się trzy lata. Krzysztof się nie poddawał. W końcu uwierzyła w jego uczucia:

— Krzysztof, twoja propozycja małżeństwa wciąż aktualna?

— Oczywiście, Kinguś! Naprawdę się zgadzasz? — pocałował ją w rękę.

Przytaknęła.

Krzysztof z hukiem wyprawił wesele. Byli wszyscy — poza Markiem. Ten jednak przysłał ogromny bukiet pachnących lilii. Kinga odrzuciła kwiaty, oddając je niezamężnej przyjaciółce.

Miała wtedy dwadzieścia osiem lat, on trzydzieści trzy. Dwa lata małżeństwa minęły, a dzieci nie było.

— Kinga, macie jakiś plan, czy po prostu się nie udaje? — zręcznie zapytałam.

— Nie udaje się, mamo. Martwię się już. Krzysztof milczy. Pewnie obwinia siebie. Poczekamy jeszcze rok, a potem… — spuściła wzrok.

— Co „potem”? Z domu dziecka weźmiecie? — nie rozumiałam.

— Zobaczymy. Będziemy mieć dziecko. Wszystkimi sposobami — uśmiechnęła się tajemniczo.

— Daj, Boże! Z ojcem nie możemy się doczekać wnucząt — pogłaskałam ją po głowie.

Minęły kolejne dwa lata prób… Kinga powiedziała mi o in vitro. Byłam stanowczo przeciw:

— Kinguś, mówią, iż te dzieci nie mają duszy, częściej chorują, iż nie są z tego świata, iż nie mogą mieć potomstwa… Słowem, biomaszyny.

— Mamo, tej metodzie już prawie czterdzieści lat. Na całym świecie jest coraz popularniejsza. Dziś wiele par jest bezpłodnych. „Probówkowe” dzieci rodzą się tak samo zdrowe. Tylko droga do nich jest ciężka. Nie masz pojęcia, przez co przechodzimy. Gotuj się na wnuki — może być choćby bliźniaki. A tak w ogóle, pierwsze „in vitro” kobiety później urodziły naturalnie — Kinga chciała mnie przekonać.

A ja wiedziałam, iż decyzja zapadła. Pozostało tylko wierzyć i trzymać kciuki.

…Droga do dziecka okazała się droga, wyczerpująca. Kinga zaszła w ciążę dopiero za czwartym razem. Wpadła w depresję, histerię. Przez hormony przytyła. Krzysztof schudł, zmęczony jej huśtawką nastrojów, płaczem i śmiechem bez powodu.

— Mamo, boję się kichnąć, kaszlnąć. A nuż wszystko się rozleci? Na piątą próbę nie mam siły. Jestem zmęczona. Wszystko przez tamtą aborcję… Teraz dopiero cierpię — ocierała łzy.

Krzysztof zabrał ją dwa razy nad morze. Potrzebowali odpoczynku. Kinga była na skraju załamania, chciała skoczyć z okna… Ale mąż był przy niej jak skała. To było ważne.

— Krzysztof to moja góra, łąka, ciepły wiatr. Bez niego bym nie wytrwała — wyznała.

…Po ośmiu miesiącach nadziei i zwątpienia urodziła się nasza Zosia. „In vitro” dzieci często przychodzą na świat wcześniej.

Cała rodzina była szczęśliwa. Tylko teściowa Kingi wątpiła w pokrewieństwo:

— Synku, a nuż to nie twoja krew? — szeptała. — Nos nie twój, uszy odstające… Może w szpitalu pomylili…

…Zosia rosła i stawała się żywym obrazem ojca. Wtedy dopiero teściowa się uspokoiła.

„Dzieci z probówki” nie rodzą się przypadkiem. Są wyczekiwane, kochane i chronione jak żadne inne. Ich dzieciństwo jest beztroskie. Rodzice trzymają je w garści jak promyk słońca.

Kinga i Krzysztof musieli się przeprowadzić. Pewnego dnia, gdy spacerowałam z Zosią, pielęgniarka z przychodni zawołała:

— Witajcie, mamusie! A babci „in vitro” specjalne cześć! — rzuciła bezczelnie.

Zrobiło mi się gorąco:

— Co pani sobie myśli?! Jak śmie pani o tym gadać! — warknęłam.

Pielęgniarka zmiękła:

— Przepraszam, myślałam, iż wszysDziś Zosia ma dziesięć lat, jest radosna i pełna życia, a my już choćby nie pamiętamy, iż przyszła na świat w tak niezwykły sposób.

Idź do oryginalnego materiału