Żałowała, iż wpuściła siostrzeńca do swojego mieszkania — teraz ma więcej wrogów w rodzinie niż sąsiadów
Weronika i jej młodsza siostra Kinga pochodziły z małej miejscowości na południu Polski, gdzie wszyscy się znają, a plotki roznoszą się szybciej niż wiatr. Ich losy potoczyły się zupełnie inaczej.
Weronika była szkolną prymuską — skończyła liceum z wyróżnieniem, wyjechała do Krakowa i dostała się na studia. Tam poznała przyszłego męża, wyszła za mąż i została w mieście, gdy razem odziedziczyli po krewnych małe mieszkanie.
Kinga została w rodzinnym domu. Dwa małżeństwa — oba nieudane. Z każdego po dziecku. Można powiedzieć, iż albo charakter jej nie posłużył, albo po prostu nie miała szczęścia do mężczyzn. Po rozwodach wróciła z dwójką dzieci pod rodzicielski dach.
Weronika z mężem też mieli swoje wzloty i upadki. Raz było lepiej, raz gorzej. Z czasem, krok po kroku, budowali jednak swoją przyszłość. Kupili najpierw kawalerkę, sprzedali ją, zainwestowali w większe mieszkanie — dwupokojowe. Uznali, iż będzie to start dla ich syna Jakuba. Chłopak dostał się na medycynę, uczył się solidnie. Marzyli, iż po studiach i ślubie wprowadzi się tam z żoną i zacznie samodzielne życie.
Ale nic nie poszło zgodnie z planem.
Gdy syn Kingi — Krzysztof — skończył szkołę, też postanowił wyjechać do Krakowa. Zdał do technikum, chciał pracować i wynajmować pokój. Brakowało mu jednak pieniędzy. Wtedy Kinga, ze swoją typową natarczywością, poprosiła siostrę, by przygarnęła jej syna „na te kilka lat”. Obiecywała, iż będzie płacił rachunki, znajdzie pracę, a ona pomoże, kiedy tylko będzie mogła. Weronika uwierzyła. I się zgodziła.
Dwa lata minęły. Jakub zakochał się, oświadczył się Oli. Zaczęli szykować się do ślubu. Weronika uprzedziła siostrzeńca:
— Krzysiu, do wakacji musisz się wynieść. Jesienią wprowadza się Jakub z żoną.
Wydawało się to sprawiedliwe. Ale zaczęły się telefony.
— Dostałem nową pracę, ale zarabiam grosze…
— Dziewczyna jest w ciąży…
— Planujemy ślub…
Weronika z mężem znów dali się przekonać. Pozwolili zostać do września. Potem remont, przeprowadzka syna. Wszyscy wiedzieli. choćby Kinga. Kiwała głową, zgadzała się, mówiła:
— Jasne, pomożemy. Rozumiemy.
Lato minęło. Nadszedł sierpień. Kinga zadzwoniła:
— No wiesz, nie mam pieniędzy, by pomóc synowi. Córka niedługo rodzi, to dla niej ważniejsze. A i ślub już niedługo…
Potem dzwonili dziadkowie. Prosili, by się ulitować, wyjść im naprzeciw.
— To przecież twój siostrzeniec! Rodzona krew!
Weronika i mąż znów ustąpili. Powiedzieli: do końca listopada — i koniec.
Nadeszła zima. Odbyły się śluby. Urodziły się dzieci. Tyle iż Jakub z Olą wciąż mieszkali z rodzicami. A w „ich” mieszkaniu żył Krzysztof z żoną Magdą i noworodkiem. I choćby nie myślał o wyprowadzce.
Za każdym razem nowe wymówki.
— Wypłatę opóźnili…
— Znaleźliśmy coś do wynajęcia, ale warunki koszmarne…
— Telefon mi się zepsuł, więc nie odbierałem…
— Zachorowałem ciężko, mało do szpitala nie trafiłem…
Weronika dzwoniła — bez skutku. Raz pojechała na rozmowę — nie otworzyli drzwi. Choć była pewna, iż są w domu. Drugi raz przyjechała z mężem. Krzysztof otworzył i… rzucił się na wuja z pięściami. To przekroczyło wszelkie granice.
Weronika trzęsła się z upokorzenia i wściekłości. Po raz pierwszy poczuła, iż więzy krwi nie oznaczają miłości. OznaWeronika zrozumiała, iż czasem trzeba postawić granice, choćby przed rodziną, bo dobroć wykorzystana zbyt długo przestaje być cnotą, a staje się słabością.