Zamierzał ukarać żonę, ale pozostał sam i opuszczony

newsempire24.com 7 godzin temu

Postanowił ukarać żonę, ale okazał się nikomu niepotrzebny

Po awansie Zofii w nowej pracy w banku jej charakter diametralnie się zmienił. Z cichej i spokojnej kobiety stała się nagle drażliwa, złośliwa i wymagająca. Tadeusz, jej mąż, nie mógł tego pojąć: „Skąd nagle tyle pretensji? Wcześniej wszystko było w porządku”. Zofia wyrzucała mu brak zaangażowania w domu – dlaczego wszystko spada na nią: gotowanie, dziecko, sprzątanie. A Tadeusz nie widział problemu. Uważał, „W blokowej kawalerce w Łodzi nie ma pracy dla faceta. Półki wiszą, krany nie ciekną. A gotowanie to nie męska rzecz”. Raz poprosił o barszcz, zasugerował – i usłyszał w odpowiedzi: „Obierz warzywa – wtedy ugotuję”. Wybuchnął: „Samej sobie obierz! Jesteś kobietą!”

Zofia coraz częściej zostawała w pracy, a syna z przedszkola odbierali teraz jako ostatniego. Tadeuszowi żal było chłopca, ale sam miał iść? A co, jeżeli poproszą, by przemeblował szafę albo naprawił rurę?

Czuł, iż żona przestała go doceniać. Częściej mruczał pod nosem: „Po co ci był ten awans? Siedziałabyś cicho – i wszystko byłoby jak dawniej”. Zofia spokojnie odpowiadała: „To wróć do działu rozwoju, zdobądź własny awans, zarabiaj więcej – wtedy zrezygnuję, będę gotować zupę i zajmować się synem. Ale z naszych dwóch pensji nie da się teraz żyć. Moja matka wcześniej pomagała, teraz ma swoje wydatki”. Tadeusz tylko się wściekał: „Jej się zachciało remontu!”

Sam nie dążył do awansu. Widział, jak szef zapieka się w pracy bez weekendów, i mówił: „Nie, dziękuję. Ja odrobię swoje – i do domu”. Ale im więcej słyszał wyrzutów od Zofii, tym większa złość w nim rosła. Postanowił: „Skoro chce być szefową, niech poczuje, czym jest samotność”. Zaczął zostawać dłużej w pracy. Potem zaczął romans z koleżanką z księgowości – z Martą. Była zwyczajna, nie piękność, ale z krągłościami, miękkim głosem i niekończącymi się pierogami.

Marta miała małego synka, ale Tadeuszowi to nie przeszkadzało. Przy niej czuł się potrzebny – ciepły koc, gorąca kolacja, pełne podziwu spojrzenia. Spotykali się coraz częściej. Tymczasem matka Zofii zabierała wnuka z przedszkola – Zofia zanurzyła się w ważnym projekcie. Tadeusz się cieszył: „I dobrze. Ona nie gotuje, ja nie głoduję. Marta nakarmi i pochwali. Wszystko fair”. Tylko iż Marta miała swoje zasady. Gdy Tadeusz przychodził bez czekoladek, perfum czy pieniędzy na „coś miłego” – marszczyła brwi. Kolacja stawała się skromniejsza, a pieszczoty – chłodniejsze.

Tadeusza to niepokoiło, ale pocieszał się: „No i co z tego? Nie wymaga miłości – tylko uwagi i trochę złotówek. A jak Zofia się dowie, iż odchodzę – wtedy zaśpiewa inaczej”. Gdy Marta, bez mrugnięcia okiem, poprosiła o futro, Tadeusz zrozumiał – czas skończyć tę farsę.

Wpadł do domu, doczekał się żony z pracy i, marszcząc czoło, rzucił:

— Zofia, koniec. Jestem mężczyzną! Chcę kolację, porządek w domu, czyste skarpety! Wracasz wcześniej – dlaczego nie ugotujesz zupy? Albo pranie to dla ciebie za trudne?

Zofia w milczeniu zdjęła płaszcz, postawiła torbę na podłodze i zmęczonym głosem zapytała:

— To wszystko?

— Nie! — wyrecytował z patosem. — Odchodzę! Do innej! Do kobiety, która mnie docenia! Spakowałem rzeczy – tyle! Żyj sama!

— Słusznie — skinęła Zofia. — Wychodź. Miałam już dość życia z leniwym marudą. A mieszkanie zostawisz. Kredyt spłacałam sama. Adwokat potwierdzi – nie włożyłeś w nie złotówki.

Tadeusza oblał wrzątkiem. Jak to? Gdzie błagania? Gdzie łzy? Spodziewał się, iż Zofia rzuci mu się na szyję, będzie błagać, by został. A tu – zimna kalkulacja.

Z bijącym ze złości sercem spakował torbę i pojechał do Marty. Pewnie zapukał: „Kochana, jestem na zawsze twój!” Otworzyła, obrzuciła go wzrokiem od stóp do głów i skrzyżowała ręce:

— A skąd ci się wzięło, iż cię zapraszam? Mam dziecko, wynajęte mieszkanie, niską pensję. Ty nie jesteś rozwiązaniem, tylko obciążeniem. Nie chcesz płacić – spadaj.

Drzwi zatrzasnęły się przed jego nosem. A on został na klatce schodowej – z torbą, zdruzgotaną dumą i pustymi rękoma. Nikomu niepotrzebny. Ani żonie, ani kochance. I po raz pierwszy od lat – naprawdę sam.

Idź do oryginalnego materiału