Synowa zatrzasnęła mi drzwi przed nosem: czuję się jak obca w ich życiu
— Mój syn jest żonaty od pięciu lat, a ja przez ten czas ani razu nie byłam u nich w gościnie. choćby na progu nie stanęłam. Synowa od początku dała mi do zrozumienia: nie lubi gości — z bólem w głosie opowiada 60-letnia Helena Michałowska z Poznania.
Syn mieszka z żoną w jej mieszkaniu — skromna kawalerka w centrum miasta. Dla dwojga wystarczy. Oboje pracują, oszczędzają, planują kupić coś większego. Wydawałoby się, iż wszystko układa się prosto i logicznie.
— Dopóki nie mieli dzieci, nie narzucałam się. Oni od rana do wieczora w pracy, ja na swojej działce — każdy miał swoje sprawy. Widywaliśmy się tylko na święta, regularnie dzwoniliśmy. Byłam zadowolona — przyznaje kobieta.
Lecz niedawno wszystko się zmieniło. Ewa — synowa Heleny — z trudem donosiła córeczkę, poród był ciężki. Młoda mama ledwo przeżyła. Teściowa odwiedzała ją w szpitalu, przynosiła wszystko, co potrzebne, martwiła się i pomagała, jak potrafiła. Po takim doświadczeniu choćby nie przypuszczała, iż po narodzinach wnuczki odsuną się od niej całkowicie.
— Ewa jeszcze przed porodem mówiła, iż chcą wychowywać dziecko sami. Bez pomocy. Myślałam, iż to tylko słowa. Nie przeżyje kilku nieprzespanych nocy, zmęczy się i w końcu poprosi o pomoc. Zwłaszcza iż ja wiem, jak to jest być młodą matką — dzieli się kobieta.
Helena Michałowska wspomina, jak jej własna mama pomagała jej, gdy wychowywała Jacka. Gotowała, sprzątała, spacerowała z nim, gdy ona odpoczywała. Tamto wsparcie było bezcenne.
— Przyjechałam po wypis ze szpitala, jak przystało — z kwiatami, prezentami, ze łzami w oczach. Przytuliłam syna, pogratulowałam Ewie. A oni po prostu podwieźli mnie do domu, mówiąc: “Chcemy odpocząć, może później”. Ani “wpadnij na herbatę”, ani “posiedź chwilę”. Jakbym została wyłączona z ich życia.
Pierwszy miesiąc w ogóle nie dopuszczali nikogo do dziecka. Ewa tłumaczyła to “izolacją”, “adaptacją”, “czasem dla rodziny”. No dobrze. Poczekamy miesiąc. Minął drugi… trzeci… Już pół roku, a drzwi wciąż zamknięte.
— Spotykamy się tylko na spacerach. Ewa czasem wręczy mi wózek i powie: “Przejdź się, ja wracam — pranie czeka”. A ja idę, a za mną słyszę, jak zamykają drzwi. choćby progu nie przekroczyłam. Ani razu. Przez cały ten czas — mówi ze smutkiem teściowa.
Helena początkowo się obrażała. Płakała, złościła się. W końcu pogodziła z sytuacją.
— Myślę sobie: dobrze, iż chociaż na spacery pozwala. Chociaż widuję wnuczkę. Chociaż nie ją całkiem przede mną ukrywa. Chodzę z nią po parku, śpiewam piosenki, a potem oddaję wózek i znowu — żegnaj.
Czasem zastanawia się — może coś zawiniła? A może Ewa ma swoje powody? Ale żadnych wyjaśnień nie usłysza. Tylko chłodny dystans, jakby nie były rodziną, a obcymi ludźmi na jednym klatkowym piętrze.
Czasem najtrudniej jest zaakceptować, iż miłość nie zawsze wygląda tak, jakbyśmy chcieli. Może prawdziwa troska to także uszanowanie czyjegoś wyboru, choćby gdy boli?