Synowa zatrzasnęła mi drzwi przed nosem: czuję się jak obca w ich życiu
— Mój syn jest żonaty już od pięciu lat, a przez cały ten czas ani razu nie byłam u nich w gościach. choćby na próg nie weszłam. Synowa od początku dała mi do zrozumienia: nie lubi gości — z goryczą w głosze opowiada 60-letnia Danuta Bogumiła z Poznania.
Syn mieszka z żoną w jej mieszkaniu — skromna kawalerka w centrum miasta. Dla dwojga wystarczy. Oboje pracują, oszczędzają, planują coś większego. Wydawałoby się — zwyczajne życie, wszystko logiczne.
— Dopóki nie mieli dzieci, nie narzucałam się. Oni od rana do nocy w pracy, ja na swojej działce — każdy miał swoje sprawy. Widywaliśmy się tylko na święta, regularnie dzwoniliśmy. Wszystko mi odpowiadało — przyznaje kobieta.
Ale niedawno wszystko się zmieniło. Kasia — synowa Danuty Bogumiły — w ciąży wyjątkowo źle się czuła, a poród był bardzo trudny. Młoda mama ledwo uszła z życiem. Teściowa odwiedzała ją w szpitalu, przynosiła wszystko, co potrzebne, martwiła się i pomagała, jak umiała. Po takim doświadczeniu choćby nie przypuszczała, iż po narodzinach wnuczki zostanie odsunięta na boczny tor.
— Kasia jeszcze przed porodem mówiła, iż chce wychowywać dziecko sama. Bez pomocy. Ale myślałam, iż to tylko słowa. Dwie noce nie prześpi, zmęczy się i w końcu poprosi o pomoc. No i w końcu sama wiem, jak to jest być młodą matką — opowiada Danuta Bogumiła.
Przypomina sobie, jak jej własna mama pomagała jej, gdy wychowywała Tomka. Gotowała, sprzątała, spacerowała z nim, gdy ona odpoczywała. To wsparcie było bezcenne.
— Przyjechłam na wypis ze szpitala, jak przystało — z kwiatami, prezentami, łzami w oczach. Przytuliłam syna, pogratulowałam Kasi. A oni po prostu podwieźli mnie do domu, mówiąc: „Chcemy odpocząć, może później”. Ani „wstąp na herbatę”, ani choćby „posiedź chwilę”. Jakby mnie wyciszyli.
Pierwszy miesiąc w ogóle nie dopuszczali nikogo do dziecka. Kasia tłumaczyła to „izolacją”, „adaptacją”, „czasem dla rodziny”. No dobrze. Poczekamy miesiąc. Ale minął drugi… trzeci… Mija już pół roku, a drzwi przez cały czas zamknięte.
— Spacerujemy tylko na dworze. Kasia może dać mi kangura i powiedzieć: „Przejdź się, ja wracam — mam pranie”. A ja idę, a za plecami trzaskają drzwi. Ani razu nie przestąpiłam progu. Nigdy. Przez cały ten czas — mówi ze smutkiem teściowa.
Danuta Bogumiła najpierw się obrażała. Płakała, złościła się. Potem się pogodziła z sytuacją.
— Myślę, iż dobrze choć pozwala na spacer. Choć widzę wnuczkę. Choć nie chowa jej całkiem przede mną. Chodzę z nią po parku, śpiewam piosenki, a potem oddaję kangura i znowu — do widzenia.
Czasem zastanawia się — może coś zrobiła nie tak? A może Kasia ma swoje powody? Ale żadnych konkretnych wyjaśnień nie było. Tylko chłodny dystans, jakby nie byli rodziną, a tylko przypadkowymi sąsiadami z klatki.
Co o tym myślicie? Czy młoda mama ma powody, by tak się zachowywać? Czy to po prostu brak szacunku i wycofanie? Jakbyście postąpili na miejscu Danuty Bogumiły?