"Dobre rady", których wcale nie potrzebowałam
Od momentu, gdy zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym, zaczęły się "złote rady". Najpierw nieproszona lista tego, co mogę jeść, a czego nie. Potem: jak mam spać, jak oddychać, ile kilogramów przytyć i kiedy kupić pierwszy wózek.
Czasem miałam wrażenie, iż moje ciało i życie przestało należeć do mnie – każdy miał coś do powiedzenia. A najwięcej do powiedzenia mieli ci, którzy nie pytali, czy w ogóle chcę ich słuchać.
Nie było lepiej, gdy urodziłam. Wręcz przeciwnie – wtedy otworzyła się prawdziwa puszka Pandory. "Nie bujaj, bo się przyzwyczai", "Niech sobie popłacze, to mu dobrze zrobi", "Nie noś, bo potem będzie wymuszał".
Każda decyzja, którą podejmowałam intuicyjnie, była przez kogoś podważana. Każde moje "czuję, iż tak będzie dobrze" spotykało się z uniesioną brwią i krytyką.
Mama wie lepiej. Ale najpierw musi w to uwierzyć
Początki były trudne. I nie chodzi tylko o niewyspanie, ból po porodzie czy fizyczne zmęczenie. Chodziło o to, iż w tym najintymniejszym, najdelikatniejszym okresie życia kobiety – jakim jest początkujące macierzyństwo – społeczeństwo ma wyjątkową łatwość, by podcinać skrzydła.
Nie byłam pewna, czy robię wszystko dobrze. Ale pewna byłam jednego: chcę być blisko mojego dziecka. Chcę je nosić, tulić, głaskać, całować i dawać mu tyle czułości, ile tylko potrzebuje.
I wtedy właśnie, po raz pierwszy, poczułam, iż moja intuicja jest silniejsza niż cudze opinie. Że nie muszę znać wszystkich badań naukowych i poradników, żeby wiedzieć, iż moje dziecko potrzebuje mnie – nie tylko do karmienia i przewijania, ale przede
wszystkim do miłości. To była rewolucja w mojej głowie. Prawdziwe przebudzenie. Przestałam pytać innych. Zaczęłam słuchać siebie.
Z ciekawości zapytałam AI o najgorszą radę dla mamy. I… trafiła w punkt
Niedawno, z czystej ciekawości, zapytałam sztuczną inteligencję: "Jaka jest najgorsza rada, jaką może usłyszeć świeżo upieczona mama?". Odpowiedź mnie uderzyła: "Nie przytulaj dziecka tak często, bo potem będzie niesamodzielne".
Zatkało mnie. Bo właśnie tę radę słyszałam najczęściej. Od cioci, która wychowała trójkę w PRL-u, "wszystko przeszła i wie". Co ciekawe, usłyszałam ją też od przypadkowej kobiety w przychodni, która widząc, iż trzymam synka w ramionach, prychnęła pod nosem i rzuciła: "Oj, będzie miał ciężko w przedszkolu".
Tyle że... ja już wiem, iż to bzdura. Bo moje dziecko – choć przytulane, noszone i tulone codziennie, bez limitu – nie stało się zależne. Stało się bezpieczne. Zbudowało ze mną więź, która jest fundamentem jego pewności siebie. A przecież niezależność nie bierze się z chłodu. Bierze się z miłości.