Zatka w ruchu

twojacena.pl 2 tygodni temu

Korek

Samochody stanęły w martwym punkcie, ściśnięte w zwartych rzędach. Żadnego ruchu w żadną stronę od ponad pół godziny. Szyby pozamykane, klimatyzacja włączona. Na zewnątrz panował nieznośny upał, przekraczający trzydzieści stopni, o których ostrzegało radio.

Powietrze falowało nad rozgrzanym słońcem asfaltem, drżące i gorące. W środku Toyoty panował chłód, ale bezruch i widok nieruchomej, jak zatrzymanej klatki filmu, sceny zaczynał denerwować.

Wiktoria odkręciła plastikową butelkę i łyknęła kilka haustów wody. Krzysztof zauważył, iż zostało mniej niż jedna trzecia. Wiktoria piła często, nie proponując mu ani razu. Odrzuciłby propozycję, ostatni łyk i tak oddałby jej. Ale piła sama, jakby go w samochodzie w ogóle nie było.

— I ile to jeszcze potrwa? — wyrzuciła ze złością Wiktoria.

To były jej pierwsze słowa od wyjazdu z działki. Jej milczenie było gorsze niż krzyk. Wolałby, żeby krzyczała. Nie kłócili się, ale gdy coś poszło nie tak, Wiktoria milkła na godziny, a choćby dni, całą swoją postawą pokazując, iż to Krzysztof zawinił. Przyznawał się do winy, przepraszał, wysłuchiwał monotonnych wyrzutów, aż w końcu godzili się.

— Czemu tak siedzisz? Zrób coś! — rzuciła się na niego Wiktoria, jakby to on spowodował korek na obwodnicy.

Tym razem on milczał. Nie wiedział, co powiedzieć ani zrobić.

— I po co w ogóle jechaliśmy na tę głupią działkę? Ty to jeszcze, ale ja? Żeby siedzieć po drugiej stronie płotu, podczas gdy ty się mizdrzysz do swojej córki? Wolałabym pochodzić po sklepach. Albo posiedzieć z Marysią w kawiarni, zjeść lody. — Wiktoria głośno pociągnęła nosem.

— No proszę, nos zatkany. Jakby mało było tego klimatyzatora! — znów jęknęła.

Krzysztof wyłączył klimatyzację.

— Żartujesz sobie? W minutę się ugotujemy na takim słońcu. Chcesz, żebyśmy się udusili? — warknęła Wiktoria.

Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek mówiła tak dużo. To go zaskoczyło i zaniepokoiło. Milczał jednak i ponownie włączył klimatyzację. Przed nimi, między samochodami, szedł mężczyzna. Nie doszedł do Toyoty Krzysztofa, tylko wsiadł do auta w sąsiednim rzędzie.

— Widziałeś? Przyszedł stamtąd. Może wie, dlaczego stoimy? — zasugerowała Wiktoria.

— Może — zgodził się Krzysztof.

— Więc czemu siedzisz? Idź, dowiedz się — rzuciła, nie patrząc na niego.

— Co mam się dowiedzieć? Korek może ciągnąć się na kilometry. Myślisz, iż on w pół godziny tam doszedł i wrócił? Wątpię. — Spojrzał na Wiktorię i znów poczuł się winny.

— No dobra, ale nie będziemy tu stać wiecznie. W końcu ruszymy. Wszyscy siedzą cierpliwie. To obwodnica, a nie jakaś zapyziała droga. Pół Warszawy tu stoi. — Krzysztof zamilkł. Milczała też Wiktoria, wpatrzona przed siebie.

— Dobrze. — Krzysztof wysiadł z samochodu.

Obejrzał się na ciągnące się rzędy aut — identyczne jak przed nimi. Tamten mężczyzna chyba wsiadł do czerwonego auta. Zapukał w boczną szybę, która opadła do połowy.

— Przepraszam, pan szedł tam przodem? Wie pan, dlaczego stoimy? — zapytał kierowcę.

— Wygląda na to, iż cała obwodnica stoi. Nikt nic nie wie. Może wypadek albo zamach.

Nic nowego się nie dowiedział. Sam to podejrzewał. Na zewnątrz panował piekielny żar, jak w saunie. Gdy stał pochylony nad oknem, koszula przylepiała się do pleców. Wrócił do Toyoty. W radiu leciały wiadomości — ani słowa o przyczynie korka.

— No i co, dowiedziałeś się? — niecierpliwie spytała Wiktoria.

— Nie. Wszystko stoi daleko przed nami. Ktoś mówił o zamachu.

— Wiedziałam. Po co ja cię w ogóle posłuchałam? — jęknęła.

Krzysztof się z nią zgodził. Nie powinien był namawiać jej na ten wyjazd. Gdyby został z córką na działce, jak chciała, uniknąłby korka. Wróciłby wieczorem, gdy zrobiłoby się chłodniej.

A wszystko zaczęło się tak dobrze…

***

Krzysztofa obudził dzwonek telefonu. Nie spojrzał na wyświetlacz, zaspany, i odebrał.

— Tato, przyjedziesz? — spytał głos Zosi.

— Cześć. Zapomniałeś, iż twoja córka ma dziś urodziny? — To już mówiła żona. Była. — Założę się, iż choćby prezentu jeszcze nie kupiłeś. — Jej głos pełen był wyrzutu.

— Nie, nie zapomniałem. Właśnie wyjeżdżam — wyrzucił Krzysztof i otworzył oczy.
Słońce było już wysoko. Odciągnął słuchawkę od ucha — była wpół do dziesiątej.

O urodzinach córki pamiętał jeszcze wczoraj wieczorem. Ale potem byli z Wiktorią i znajomymi w klubie, i wszystko wyleciało mu z głowy.

— Tato, nie potrzebuję prezentu, tylko przyjedź, stęskniłam się! — krzyknęła Zosia w tle, zanim żona rozłączyła się.

Pobrali się prawie trzynaście lat temu. Przez dziesięć lat żyli jak pies z kotem, męcząc się nawzajem. Nie był zakochany. Jako student obudził się na imprezie w akademiku w łóżku ledwo znajomej dziewczyny — choćby nie pamiętał jej imienia.

Miesiąc później znalazła go w uczelni i powiedziała, iż jest w ciąży. „Nie wygląda źle” — pomyślał i oświadczył, iż się ożeni. Rodzice byli w szoku, odradzali. Matka wątpiła, czy to jego dziecko, sugerowała test przed ślubem.

Zrobił go, ale dopiero po urodzeniu Zosi. Nie było wątpliwości. Zakochał się w córce od pierwszego wejrzenia, gdy wziął ją na ręce w szpitalu. Nigdy nie sądził, iż to możliwe. Dlatego znosił kłótnie z żoną, jej zazdrość, ciągłe pretensje. Może znosiłby dalej, gdyby nie spotkał Wiktorii.

Zimna, pewna siebie, uwodzicielska jak grecka bogini — nie awanturowała się jak była żona. Milczała, a to karało go bardziej. To była jej jedyna wada. Chodziła po mieszkaniu w krótkich szortKrzysztof zamknął oczy, wdychając zapach herbaty, i nagle zrozumiał, iż to nie przypadek, tylko początek czegoś nowego.

Idź do oryginalnego materiału