Korek
Samochody stanęły w martwym korku, ściśnięte w ciasnych rzędach. Ani w tę, ani w drugą stronę nie było ruchu od ostatnich pół godziny. Szyby pozamykane, klimatyzacje włączone – na zewnątrz panował upał nie do zniesienia, ponad trzydzieści stopni, tak jak zapowiadał hydrometeorologiczny instytut w porannym radiu.
Powietrze falowało nad rozgrzanym słońcem i oponami asfaltem, drżące, jakby płynne. W środku Toyoty panował przyjemny chłód, ale bezruch i widok zastygłego krajobrazu za szybą denerwował.
Kamila odkręciła nakrętkę plastikowej butelki i wypiła kilka łyków. Błażej zauważył, iż zostało mniej niż jedna trzecia wody. Kamil co chwilę odkręcała butelkę, nie oferując mu ani kropli. Odrzuciłby to, oczywiście, ostatni łyk oddałby jej. Ale ona piła, jakby był tu niewidzialny.
—Ile to jeszcze potrwa? — zapytała rozdrażniona.
To były jej pierwsze słowa od wyjazdu z działki. To milczenie było gorsze niż krzyk. Wolałby, żeby wrzeszczała. Nie kłócili się, ale gdy coś poszło nie tak, Kamila zamykała się na długie godziny, a choćby dni, całą swoją postawą pokazując, iż to on zawinił. Przepraszał, słuchał monotonnych wyrzutów, w końcu się godzili.
—Co tak siedzisz? Zrób coś! — rzuciła w niego Kamil, jakby to on odpowiadał za korek na obwodnicy.
Tym razem on milczał. Nie wiedział, co powiedzieć.
—Po co w ogóle jechaliśmy na tę głupią działkę? Ty może i miałeś powód, ale ja? Żeby siedzieć po drugiej stronie płotu, gdy ty się mizdrzysz do swojej córki? Wolałabym pochodzić po sklepach. Albo usiąść z Kasią w kawiarni, zjeść lody. — Kamila głośno pociągnęła nosem.
—No proszę, nos zatkany. Jeszcze tylko brakuje, żebym się rozchorowała przez tę klimę.
Błażej wyłączył klimatyzację.
—Żartujesz? W minutę zrobi się tu jak w piekarniku. Chcesz, żebyśmy się ugotowali? — warknęła.
Nigdy nie mówiła tyle naraz. Zdziwiło go to i zaniepokoiło. Nie odpowiedział, włączając klimatyzację ponownie. Kilka metrów przed nimi mężczyzna szedł między samochodami, zatrzymał się przy czerwonym aucie obok i wsiadł.
—Widziałeś? Może sprawdzał, co się stało? — zasugerowała Kamila.
—Może.
—No to czego siedzisz? Idź, dowiedz się. — Nie spojrzała na niego.
—Co mam sprawdzać? Korek może ciągnąć się kilometrami. Myślisz, iż on w pół godziny doszedł do początku i wrócił? Wątpię. — Spojrzał na nią i znów poczuł się winny.
—No ale nie będziemy tu stać wiecznie. W końcu ruszymy. Wszyscy czekają spokojnie. To obwodnica, nie jakaś zapyziała droga. Połowa Warszawy stoi. — Urwał. Kamila milczała, wpatrzona przed siebie.
—Dobra. — Wysiadł z samochodu.
Obejrzał się. Rzędy aut ciągnęły się w nieskończoność, identyczne przed i za nimi. Mężczyzna wsiadł chyba do czerwonego fiata. Błażej zapukał w szybę, która opadła o pół.
—Przepraszam, pan szedł tam przodem? Wie pan, dlaczego stoimy?
—Cała obwodnica stoi. Nikt nie wie. Może wypadek albo zamach.
Nic nowego. Sam to przecież myślał. Na zewnątrz panował żar jak w saunie. Koszula przykleiła mu się do pleców. Wrócił do Toyoty. W radiu leciały wiadomości – ani słowa o korku.
—No i co? — spytała niecierpliwie Kamila.
—Nic. Wszystko stoi. Ktoś mówił o zamachu.
—Wiedziałam. Po co w ogóle cię posłuchałam? — jęknęła.
Miał jej to za złe? Nie powinien był jej namawiać. Sam zostałby z córką na działce, wrócił wieczorem, gdy korek by się rozładował.
A wszystko zaczęło się tak dobrze…
***
Obudził go dzwonek telefonu. Nie patrząc na ekran, odebrał.
—Tato, przyjedziesz? — usłyszał głos Oli.
—Cześć. Zapomniałeś, iż twoja córka ma dziś urodziny? — To już mówiła była żona. — Założę się, iż choćby prezentu nie kupiłeś.
—Nie, pamiętałem, właśnie wyjeżdżam — skłamał, otwierając oczy.
Słońce było już wysoko. Odjął słuchawkę od ucha — wpół do dziesiątej.
Pamiętał o urodzinach do wczorajszego wieczora. Ale wczoraj w klubie z Kamilą i znajomymi dobrze się zabawił i wszystko wyleciało mu z głowy.
—Tato, nie potrzebuję prezentu, tylko przyjedź, stęskniłam się! — krzyknęła córka w tle, zanim żona rozłączyła się.
Pobrali się prawie trzynaście lat temu. Dziesięć z nich przeżyli w ciągłych kłótniach. Nie był zakochany. Po prostu pewnej nocy na studenckiej imprezie obudził się w łóżku z ledwie znajomą dziewczyną, choćby nie pamiętał jej imienia.
Miesiąc później znalazła go na uczelni i oznajmiła, iż jest w ciąży. *„Jest w porządku”*, pomyślał i powiedział, iż się ożeni. Rodzice byli w szoku. Matka wątpiła, czy to jego dziecko, kazała zrobić test przed ślubem.
Zrobił go, ale dopiero po narodzinach Oli. Była jego, bez wątpliwości. Zakochał się w niej od pierwszej chwili, gdy wziął ją na ręce w szpitalu. Nie wiedział, iż to możliwe. Dlatego znosił kłótnie z żoną, jej zazdrość. Może znosiłby dalej, gdyby nie spotkał Kamili.
Wyniosła, zimna, przyciągająca jak grecka bogini. Nie krzyczała jak żona. Milczała — to było jej najgorsze. Chodziła po mieszkaniu w krótkich szortach, drażniąc go. Przepraszał, choćby gdy nie miał za co.
Zazdrościł sam sobie, iż taka kobieta jest z nim.
Po telefonie Oli Kamila spytała, co się stało. Przyznał, iż zapomniał o urodzinach, iż obiecał przyjechać na działkę.
—Więc wyjeżdżasz? Zostawiasz mnie samą w weekend? — warknęła, wstając naga i idąc do łazienki.
Jej ciało go poraziło. Pobiegł za nią.
—Pojedź ze mną. — Patrzył na nią z nadzieją.
—Zapraszasz mnie na działkę do córki i byłej żony?
—No… przBłażej odłożył kubek z herbatą, spojrzał na Iraidę i nagle zrozumiał, iż to właśnie takie zwykłe chwili tworzą prawdziwe życie.