Zatrzymani w Czasie

twojacena.pl 2 tygodni temu

**Pamiętnik**

Samochody stanęły na głucho, ściśnięte w zwartych szeregach. Ani w przód, ani w tył – żadnego ruchu od pół godziny. Wszyscy mamy szyby podniesione, bo klimatyzacja działa na pełnych obrotach. Na zewnątrz upał nie do zniesienia, ponad trzydzieści stopni, tak jak zapowiadał radio w prognozie pogody.

Powietrze falowało nad rozgrzanym słońcem asfaltem, drżąc jak nad gorącą patelnią. W samochodzie chłodno, ale siedzenie w bezruchu i wpatrywanie się w tę zamarłą scenę, jakby ktoś wcisnął pauzę, zaczynało już męczyć.

Zosia odkręciła nakrętkę plastikowej butelki i pociągnęła kilka łyków wody. Marek zauważył, iż zostało już mniej niż trzecia część. Zosia piła raz po raz, nie proponując mu ani kropli. Nie, on by i tak odmówił, ostatni łyk na pewno by jej oddał. Ale ona piła, jakby nie było go w samochodzie.

— „Ile to jeszcze potrwa?” — zapytała zirytowana.

To były jej pierwsze słowa od wyjazdu z działki. To milczenie było gorsze niż krzyk. Lepiej, żeby się wściekła. Nie kłócili się, ale gdy coś było nie tak, Zosia milkła na godziny, a choćby dni, całą swoją postawą pokazując, iż to Marek zawinił. Przyznawał się, przepraszał, wysłuchiwał jej monotonnego wyrzutu, i w końcu się godzili.

— „Co tak siedzisz? Zrób coś” — Zosia znowu się na niego rzuciła, jakby to on odpowiadał za ten korek na obwodnicy.

Tym razem milczał. Nie wiedział, co powiedzieć i zrobić.

— „I po co w ogóle pojechaliśmy na tę głupią działkę? Ty jeszcze, ale ja? Żebym siedziała po drugiej stronie płotu, podczas gdy ty gruchasz z córką? Lepiej bym się przeszła po sklepach. Albo poszła z Julką na lody.” — Zosia wciągnęła nosem powietrze.

— „No proszę, już mi się nos zapchał. Na dodatek się rozchoruję od tej klimy” — znów się zrzędliwie poskarżyła.

Marek wyłączył klimatyzację.

— „Żartujesz sobie? W minutę się tu zarumienimy jak w piekarniku. Chcesz, żebyśmy się tu ugotowali?” — oburzyła się Zosia.

Marek nie pamiętał, żeby kiedyś tak dużo mówiła. To go zaskoczyło i zaniepokoiło. Ale nic nie powiedział i włączył klimatyzację z powrotem.

Przed nimi między rzędami aut szedł mężczyzna. Nie doszedł do ich samochodu, tylko wsiadł do innego w sąsiednim pasie.

— „Widział? On tam był. Może wie, co się stało?” — Zosia próbowała zgadywać.

— „Może” — zgodził się Marek.

— „No to czemu siedzisz? Idź, dowiedz się” — powiedziała, choćby na niego nie patrząc.

— „Co się mam dowiedzieć? Korek może być na kilka kilometrów. Myślisz, iż on w pół godziny tam doszedł i wrócił? Wątpię.” — Spojrzał na Zosię i znowu poczuł się winny.

— „No ale nie będziemy tu stać wiecznie. W końcu ruszymy. Wszyscy siedzą i czekają. To obwodnica, a nie jakaś boczna droga. Tu pewnie pół Warszawy stoi.” — Urwał. Zosia też milczała, wpatrzona przed siebie.

— „Dobra.” — Wysiadł z samochodu.

Obejrzał się – za nim ciągnęły się takie same zwarte kolumny aut. Wydawało mu się, iż tamten mężczyzna wsiadł do czerwonego auta. Marek zastukał w szybę, a ta opadła do połowy.

— „Przepraszam, pan tam szedł? Wie pan, co się stało?” — zapytał kierowcę.

— „Wygląda na to, iż cała obwodnica stoi. Nikt nie wie. Może wypadek, może atak.”

Nic nowego. Sam to podejrzewał. Na zewnątrz był upał niczym w saunie. Kiedy stał pochylony przy szybie, koszula na plecach nasiąkła potem i oblepiła go nieprzyjemnie. Wrócił do samochodu, w radiu leciały wiadomości. Ani słowa o korku.

— „No i co? Dowiedziałeś się?” — zapytała niecierpliwie Zosia.

— „Nie, wszystko stoi daleko przed nami. Ktoś powiedział, iż może atak.”

— „Wiedziałam. I po co ja cię posłuchałam? Po co z tobą pojechałam?” — Zosia zalała się żalem.

Marek się z nią zgodził. Nie powinien jej namawiać. Sam by nie utknął w korku, zostałby z córką na działce, jak chciała. Wróciłby wieczorem, gdy jest chłodniej. Wtedy korek by już pewnie zniknął.

A zaczęło się tak pięknie…

***

Dzwoniący telefon wyrwał Marka ze snu. Nie spojrzał, kto dzwoni, i odebrał.

— „Tato, przyjedziesz?” — usłyszał głos Oli.

— „Cześć. Zapomniałeś, iż twoja córka ma dziś urodziny?” — To już mówiła jego była żona. — „Założę się, iż choćby prezentu jeszcze nie kupiłeś” — w jej głosie słychać było wyrzut.

— „Nie, pamiętam, właśnie wyjeżdżam” — pospiesznie odpowiedział i otworzył oczy. Słońce już wysoko. Odjął telefon od ucha i spojrzał na ekran – było wpół do dziesiątej.

O urodzinach córki pamiętał do wczorajszego wieczora. Ale wczoraj dobrze się zabawił z Zosią i znajomymi w klubie, i wszystko wyleciało mu z głowy.

— „Tato, nie potrzebuję prezentu, tylko przyjedź, stęskniłam się!” — krzyknęła córka w tle, a telefon zamilkł. Żona się rozłączyła.

Pobrali się prawie trzynaście lat temu. Przez dziesięć lat żyli jak pies z kotem, męcząc się nawzajem. Nie był zakochany. Po prostu jako student obudził się kiedyś w łóżku z ledwo znajomą dziewczyną, choćby nie pamiętał jej imienia.

Miesiąc później znalazła go w szkole i powiedziała, iż jest w ciąży. „No, niczego sobie” – pomyślał i oświadczył, iż się z nią ożeni. Rodzice byli w szoku, odrzucali jego decyzję. Matka wątpiła, czy to jego dziecko, sugerowała test przed odMarek uśmiechnął się do Ireny, podając jej filiżankę herbaty, i po raz pierwszy od dawna poczuł, iż właśnie tu, w tej prostej kuchni, jest jego miejsce.

Idź do oryginalnego materiału