Zatrzymani w korku

newskey24.com 2 tygodni temu

Korek

Samochody stanęły w martwym punkcie, stłoczone w gęstych szeregach. Ani w tę, ani w tamtą stronę przez ostatnie pół godziny nie było żadnego ruchu. Szyby pozamykane, bo klimatyzacja pracowała pełną parą. Na zewnątrz panował upał nie do zniesienia – ponad trzydzieści stopni, tak jak zapowiadał hydrometeorologiczny serwis radiowy.

Powietrze nad nagrzanym asfaltem drgało i falowało. W środku Toyoty było chłodno, ale siedzenie bez ruchu, wpatrywanie się w zastygły jak kadr filmu krajobraz, zaczynało męczyć.

Wiola odkręciła nakrętkę plastikowej butelki i pociągnęła kilka łyków. Dariusz zauważył, iż zostało już mniej niż jedna trzecia wody. Wiola co chwilę sięgała po butelkę, nie oferując mu choćby łyka. Odrzuciłby to, na pewno ostatni łyk oddałby jej. Ale piła sama, jakby go w ogóle nie było w samochodzie.

– I jak długo to jeszcze potrwa? – zapytała Wiola z irytacją.

To były jej pierwsze słowa od wyjazdu z działki. Jej milczenie było gorsze niż krzyk. Lepiej, żeby się wydzierała. Nie kłócili się, ale gdy coś poszło nie tak, Wiola milkła na kilka godzin, a czasem dni, całą swoją postawą pokazując, iż to Dariusz zawinił. Przyznawał się do winy, przepraszał, wysłuchiwał monotonnego wywodu, i w końcu się godzili.

– Dlaczego siedzisz? Zrób coś! – znów rzuciła się na niego Wiola, jakby to on był winny korkowi na obwodnicy Warszawy.

Tym razem on zamilkł. Nie wiedział, co powiedzieć ani zrobić.

– I po co w ogóle pojechaliśmy na tę głupią działkę? Ty spoko, ale ja? Żeby siedzieć po drugiej stronie płotu, gdy ty się mizdrzysz do swojej córki? Lepiej byłoby pochodzić po sklepach. Albo posiedzieć z Niną w kawiarni, zjeść lody… – Wiola nosem pociągnęła powietrze.

– Proszę bardzo, nos mi się zatkał. Jakby mało było chorować przez tę klimatyzację… – znów pojęczała.

Dariusz wyłączył klimatyzator.

– Żartujesz sobie? W tej upale auto w minutę zamieni się w piekarnik. Chcesz, żebyśmy się tu ugotowali albo udusili? – oburzyła się.

Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek tyle mówiła. To go zaskoczyło i zaniepokoiło. Ale nie odezwał się, tylko znów włączył klimatyzację.

Przed nimi, między rzędami aut, szedł mężczyzna. Zanim dotarł do Toyoty Dariusza, wsiadł do samochodu w sąsiednim pasie.

– Widziałeś? Wraca stamtąd. Może się dowiedział, o co chodzi z tym korkiem? – zasugerowała Wiola.

– Może – przytaknął.

– No to czemu siedzisz? Idź, dowiedz się – rzuciła, choćby na niego nie patrząc.

– Co mam się dowiedzieć? Ten korek może ciągnąć się kilometrami. Myślisz, iż on w pół godziny zdążył tam dojść i wrócić? Wątpię. – Dariusz spojrzał na Wiolę i znów poczuł się winny.

– No dobra, ale nie będziemy tu stać wiecznie. W końcu ruszymy. Wszyscy siedzą cicho i czekają. To przecież obwodnica, a nie jakaś zapyziała droga lokalna. Połowa Warszawy tu stoi… – urwał, bo Wiola też milczała, wpatrzona przed siebie.

– Dobra. – Wysiadł z samochodu.

Spojrzał w tył – same zwarte szeregi aut, dokładnie jak przed nimi. Wydawało mu się, iż mężczyzna wsiadł do czerwonego auta. Zapukał w szybę, która opadła do połowy.

– Przepraszam, pan szedł tam na przód? Wie pan, dlaczego stoimy? – zwrócił się do kierowcy.

– Wygląda na to, iż cała obwodnica stoi. Nikt nic nie wie. Może wypadek albo zamach.

Nic nowego się nie dowiedział. Sam tak myślał. Na zewnątrz był upał jak w saunie. Gdy stał pochylony nad szybą, koszula na plecach nasiąkła potem i obrzydliwie przykleiła się do ciała.

Wrócił do Toyoty. W radiu leciały wiadomości. Ani słowa o przyczynach korka, ani choćby o samym zatorze na obwodnicy.

– No i? Dowiedziałeś się czegoś? – niecierpliwie zapytała Wiola.

– Nie, wszystko stoi daleko na przedzie. Może cała obwodnica. Ktoś mówił, iż zamach.

– Wiedziałam… Po co w ogóle cię posłuchałam i pojechałam z tobą? – jęknęła.

Dariusz się z nią zgodził. Nie trzeba było jej namawiać. Sam by nie utknął w korku, po prostu zostałby na działce z córką, tak jak chciała. Wróciłby wieczorem, gdy zrobiłoby się chłodniej. Do tego czasu korek by się rozładował.

A zaczęło się tak pięknie…

***

Dariusza obudził dzwonek telefonu. Nie spojrzał na ekran i od razu odebrał.

– Tato, przyjedziesz? – spytał głos Ani.

– Cześć. Zapomniałeś, iż twoja córka ma dziś urodziny? – To mówiła już żona. Była. – Założę się, iż choćby prezentu jeszcze nie kupiłeś… – w jej głosie była pretensja.

– Nie, nie zapomniałem, właśnie wyjeżdżam – powiedział pospiesznie i otworzył oczy.

Słońce już wysoko stało na niebie. Odciągnął słuchawkę od ucha i zobaczył na wyświetlaczu godzinę – wpół do dziesiątej.

O urodzinach córki pamiętał jeszcze wczoraj wieczorem. Ale wczoraj zasiedzieli się z Wiolą i znajomymi w klubie, i wszystko wyleciało mu z głowy.

– Tato, nie potrzebuję prezentu, tylko przyjedź, stęskniłam się! – krzyknęła z tła Ania, po czym telefon zamilkł. Żona się rozłączyła.

Pobrali się prawie trzynaście lat temu. I przez dziesięć lat żyli jak pies z kotem, dręcząc się nawzajem. Nie był zakochany. Po prostu jako student obudził się po imprezie w akademiku w łóżku ledwie znajomej dziewczyny, choćby nie pamiętał jej imienia.

Miesiąc później znalazła go w instytucie i oznajmiła, iż jest w ciąży. „Nie jest najgorzej” – pomyślał wtedy i powiedział, iż się ożeni. Rodzice byli w szoku, odradzali. Matka wątpiła, iż to jego dziecko, radziła, żeby przed ślubem zrobił test.

Zrobił, ale dopiero po narodzinach córki. Ania była bez wątpienia jego. Zakochał się w niej od razu, gdy tylko wziął ją na ręce w szpitalu. Nigdy nie sądził, iż to możliwe. Dlatego znosił kłótnie z żonąDariusz spojrzał w okno, gdzie za firanką wciąż kołysała się gałąź starej lipy, i nagle zrozumiał, iż to nie przypadek, a właśnie takie proste, ciche chwile jak ta z Irką były tym, czego szukał przez całe życie.

Idź do oryginalnego materiału