Dziennik Anny
„Dziś znów wracam do tego mieszkania. Tego samego, w którym spędziłam całe życie. Najpierw z rodzicami, potem z mężem. Tutaj przyniosłam Marka ze szpitala. Pamiętam, jak kupowaliśmy firanki po remoncie. A teraz…”
Wzdycham ciężko. Mój syn, Marek, otwiera przede mną drzwi samochodu. W jego oczach widzę niepokój.
„Coś nie tak, mamo?”
„Nie, synku. Po prostu wspomnienia.”
Wspinamy się na drugie piętro starej kamienicy w centrum Warszawy. Drzwi są ciężkie, z widocznymi śladami po tabliczce „Prof. Jan Kowalski”. Wewnątrz czeka Kinga, żona Marka. Krzywi się na mój widok i znika w pokoju.
„Zrobię ci herbatę, mamo. Z cytryną, jak lubisz,” mówi Marek.
Wchodzę do małego pokoju – niegdyś mojego, potem Marka. Siadam na zniszczonej sofie.
„Jak to wszystko się potoczy?”
***
Wyszłam za mąż późno. Ojciec, profesor, widział we mnie swoją następczynię. Ale w wieku trzydziestu lat zakochałam się w niezdarnym doktorancie. Tadeusz. Ojciec go uwielbiał. Rok później przeszliśmy na ich mieszkanie, gdy rodzice wyjechali na wieś.
Z Tadeuszem żyło się dobrze… tylko dziecko długo nie przychodziło. Gdy w końcu urodził się Marek, porzuciłam naukę.
Tadeusz pracował na uczelni, pisał książki. Zawsze byli zazdrośnicy. Gdy Marek był w siódmej klasie, mój mąż dostał zawału. Nie wytrzymał oszczerstw tych, którzy twierdzili, iż karierę zawdzięcza tylko małżeństwu z córką profesora.
Zostałam sama z synem.
Gdy Marek przyprowadził Kingę, od razu poczułam niechęć. Piękna, ale jakaś… obca! Pytałam – skąd jest? Kim są jej rodzice? Odpowiedzi były wymijające.
Ślub odbył się bez jej rodziny. „Ma trudne relacje z matką i ojczymem,” tłumaczył Marek.
Kinga prawie nic nie jadła. „Dbam o figurę.” Gotowałam dla czterech osób, a jadł tylko Marek – i to często w knajpach.
Zaczęłam dziwnie się czuć. Ciągle spałam, głowa jak z waty. Gubiłam okulary – raz choćby w lodówce! Kinga? Zawsze była w pobliżu, gdy piłam herbatę…
Pewnego dnia Marek miał wypadek. W szpitalu lekarze nie mogli znaleźć przyczyny – nogi odmówiły posłuszenia. Kinga odwiedziła go tylko raz. Potem… zniknęła. Zabrała wszystko. Tylko na łóżku zostawiła małą poduszkę.
„Dziwne,” pomyślałam. Podniosłam ją. Była… sztuczna.
„Marku, twoja Kinga nigdy nie była w ciąży!”
Syn nie chciał wierzyć. Ale gdy wspomniałam o buteleczce, którą widziałam w jej rękach…
„Pamiętasz, jak źle się czułeś przed wypadkiem? Piłeś w domu kawę?”
Tak. Kinga nas truła. Powoli. Chciała mieszkania.
Na szczęście Marek wyzdrowiał. Pewnego dnia w Centrum Handlowym Arkadia zobaczyłam Kingę. Uśmiechnęła się krzywo i zniknęła.
Mój syn jest teraz szczęśliwy z Weroniką. Czekają dziecka. Ale czasem budzę się w nocy…
Ile jeszcze takich King czeka na naiwnych mężczyzn?