"Zbieramy żniwo za innych rodziców". Oto, dlaczego dzieci są traktowane gorzej niż psy

mamadu.pl 7 godzin temu
Dlaczego pieski są witane z uśmiechem, a dzieci z niechęcią? Coraz częściej rodzice spotykają się z brakiem empatii, choćby gdy ich dzieci nie zakłócają spokoju. To smutna codzienność, której źródłem są m.in. roszczeniowe postawy niektórych dorosłych.


Słodkie pieski wszędzie są mile widziane


Żyjemy w czasach, w których zwierzęta są traktowane z czułością, wyrozumiałością, czasami wręcz zachwytem. I nie mam z tym problemu – naprawdę.

Sama głaszczę psy znajomych i przytulam koty, jeżeli odwiedzam ich opiekunów, wzruszam się na widok szczeniaka i rozumiem, iż w upał warto wystawić zwierzakom miseczkę z wodą.

Nie przeszkadza mi, iż ktoś uważa pieska za członka rodziny, bo sama pewnie tez bym tak zrobiła, opiekując się czworonogiem. Tylko coraz częściej łapię się na jednej smutnej refleksji: czy przypadkiem nie mamy dziś więcej empatii dla psów niż dla dzieci?

Na Threads wpadł mi ostatnio w oko wpis, który długo nie daje mi spokoju. Użytkowniczka o nicku marlena_sqz napisała:

"Piesek wchodzi do przedziału, jest miło witany, każdy chce pogłaskać, wręcz udostępnić bardziej dogodne miejsce, żeby zmieściła się miska i kocyk. W końcu upał... Pieskowi należy się odpoczynek, może szczekać, w końcu to pies i powinniśmy zrozumieć.

Słodziak. Najlepszy przyjaciel człowieka. Dziecko w przedziale zasadniczo nie powinno tam być. Zbyt ekspresyjne, zbyt rozmowne, a nie, daj Bóg, zajmie komuś miejsce przy oknie przypadkiem...".

Wszystkie dzieci wrzucone do jednego worka "bachor"


Przyznaję – czasem czuję się tak, jakby moje dzieci, były niewidzialne, a jeżeli już są zauważane, to tylko wtedy, kiedy komuś przeszkadzają. Najmocniej odczuwałam to kiedy były mniejsze i miały po 1-3 lata.

Teraz gdy moje przedszkolaki wchodzą do pociągu z uśmiechem i energią, bo podróż to przecież przygoda, ja od razu się spinam. Czy nie są za głośne? Czy nie za bardzo się kręcą? Czy nikt nie spojrzy na nas krzywo? Na szczęście już nie dotyczy mnie problem karmienia piersią w miejscach publicznych, płaczu z niewiadomych przyczyn czy prób zmiany pieluchy np. w pociągu czy restauracji.

Z tyłu głowy i tak wciąż mam lęk, iż znowu usłyszę coś o "rozwrzeszczanych bachorach". I wiem, skąd to się bierze. Drugi wpis z Threads użytkowniczki o nicku silentmovieadventure to potwierdza:

"Wiesz co, zbieramy żniwo za tych rodziców, którzy nie wychowują swoich dzieci, których dzieci są wychowywane przez tablet, roszczeniowe, rozwrzeszczane, bez kultury. Też nie lubię takich dzieci. Powiem Ci, iż mam syna 18 lat i córkę 7.

I na przestrzeni tych lat zmieniło się bardzo dużo w podejściu do wychowania dzieci. To, co było nie do pomyślenia wtedy, dziś jest na porządku dziennym. I mogę wymieniać milion przykładów roszczeniowości matek i niewychowania ich dzieci".

Jesteśmy zaszufladkowani z powodu roszczeniowych rodziców


Nie da się zaprzeczyć – część rodziców rzeczywiście oczekuje specjalnego traktowania, nie uznając granic, a każde zachowanie dziecka tłumaczy zdaniami typu: "bo ono pozostało małe".

Zamiast mówić "przepraszam, uczymy się dopiero", słyszymy: "jak ci nie pasuje, to się przesiądź". I przez takie postawy reszta rodziców jest poszkodowana, bo społeczeństwo wszystkich wrzuca do worka "roszczeniowych rodziców".

Coraz częściej myślę ze smutkiem, iż dziś, jako rodzice, jesteśmy w sytuacji bez dobrego wyjścia. Z jednej strony chcemy, by nasze dzieci uczyły się życia – w autobusie, restauracji, urzędzie.

Z drugiej – boimy się, iż ich obecność uruchomi lawinę złośliwych komentarzy, przewracanie oczami czy teatralne westchnienia. W efekcie siedzimy w domu albo dźwigamy ogromne poczucie winy. Bo nasze dziecko się śmiało albo spytało za głośno, gdzie jesteśmy. Bo chciało sięgnąć do plecaka i szturchnęło pasażera obok.

Rodzicielskie wyrzuty sumienia


To wszystko sprawia, iż zabranie dziecka do przestrzeni publicznej staje się emocjonalnie trudniejsze, niż powinno. Tymczasem to nie dzieci są problemem. Problemem jest brak społecznego zrozumienia, brak czułości wobec dzieciństwa, które przecież – jak każdy z nas wie – bywa hałaśliwe, pełne pytań, potrzeb i ekscytacji.

Zamiast empatii dostajemy krytyczne oceny. I w tym wszystkim piesek, który zaszczeka albo rozciągnie się na pół przedziału, budzi więcej sympatii niż kilkulatek, który zapyta, czy możemy już wyciągnąć klocki.

Tak, sami trochę sobie zgotowaliśmy ten los – przez brak uważności, przez ignorowanie granic innych, przez przyzwolenie na to, by dzieci robiły wszystko. Ale teraz czas się zatrzymać i zadać pytanie: czy chcemy, by nasze społeczeństwo było bardziej przyjazne psom niż dzieciom? Jako mama – mam nadzieję, iż nie.

Idź do oryginalnego materiału