„Ułożyć sobie życie”
„Mamo, nie martw się tak, Krzysiek mówił, iż mnie kocha. Pobierzemy się, mamo” – mówiła spokojnie, jak nigdy, Agnieszka.
„A jak się nie martwić? Jesteś w ciąży, nie masz ślubu, szkoły jeszcze nie skończyłaś, a tego twojego chłopaka choćby na oczy nie widziałam! Myślisz, iż dziecko to zabawka? Niech ten Krzysiek zaraz tu przyjdzie i spojrzy mi w oczy, kiedy będzie obiecywał, iż weźmie odpowiedzialność, rozumiesz?!”
„Nie krzycz tak, myślałam, iż ucieszysz się wnuczkiem. Zaraz przyprowadzę Krzysztofa, wróci niedługo z pracy, mam klucz do jego pokoju w akademiku. Lepiej tam zaczekam, bo jesteś jakaś nerwowa” – powiedziała urażona Agnieszka i wyfrunęła z domu, machając lekkomyślnie torebką.
Barbara Stanisławowa złapała się za serce, ciężko usiadła na stołku i spojrzała na portret męża.
„Oto i sieroctwo!” – westchnęła do zdjęcia. – „Oj, Wiesławie, czemu tak wcześnie nas opuściłeś? Nie uchroniłam naszej Agnieszki, wyszła przed czasem. A jeżeli ten chłopak ją porzuci? Jak my będziemy żyć? Pensja mała, a kto teraz weźmie do pracy ciężarną, do tego jeszcze pół roku szkoły. Ojej, co za nieszczęście!”
Barbara Stanisławowa wtuliła twarz w fartuch i zapłakała. Ciężar życia spadł na jej barki, gdy była jeszcze młoda. Mąż zginął w tartaku, a córce ledwie skończyły się dwa latka. Mieszkali na przedmieściach. Tylko jedna przyjaciółka i sąsiedzi wiedzieli, jak ciężko jej wtedy było. Najlepsze kąski oddawała dziecku, a do tego trzeba było ciągnąć gospodarstwo. I teraz, gdy życie wreszcie się układało, własna córka zgotowała jej taki prezent.
„Trudno, trzeba wyrobić ciasto na pierogi, w końcu zięć przyjdzie. Ech, Agnieszko, Agnieszko…”
Gdy stół był już nakryty, Barbara Stanisławowa przebrała się w odświętną sukienkę i zabrała się za dzierganie skarpet, by zabić czas pełen niepokoju.
Nagle w sieni stuknęły drzwi i do domu weszła Agnieszka. Matka spojrzała za jej plecy, ale nikogo nie zobaczyła.
„A gdzie zięć? Czyżbyś go zostawiła za progiem?”
„Był, ale się ulotnił” – szlochała Agnieszka. – „Porzucił mnie.”
„Jak to?” – Barbara Stanisławowa osunęła się na krzesło.
„A no tak! Zwolnił się z pracy, zabrał rzeczy i zniknął. Tak mówił dozorca z akademika…”
Agnieszka była załamana, w jej oczach lśniły łzy. Bycie samotną matką nigdy nie było w jej planach.
„Co ja teraz zrobię, mamo?”
Barbara Stanisławowa chciała powiedzieć córce, iż ją ostrzegała, ale nie zrobiła tego. Bo serce matki to nie kamień.
„Rodzić, co innego. Samo się nie rozwiąże. Kiedy się spodziewamy?”
„W lipcu, akurat zdążę przed dyplomem” – westchnęła Agnieszka i pogładziła brzuch.
… Agnieszka urodziła w terminie. Była to dziewczynka, którą nazwała Maja. I tak żyły we trzy, jak trzy siostry w starym domu.
Dziewczynka rosła zdrowa i wesoła, patrząc na świat bystrymi oczami. Barbara Stanisławowa uwielbiała wnuczkMija powoli otarła łzy babci i szepnęła: „Nie martw się, babciu, teraz ja się tobą zaopiekuję,” a Barbara Stanisławowa przytuliła ją mocno, czując, iż mimo wszystko los dał jej prawdziwą miłość.