Wszystko dla miłości
Mamo, bo co się tak denerwujesz? Adrian powiedział, iż mnie kocha. Pobierzemy się, mamo – Kinga była spokojna, jak nigdy.
– Jak to się nie denerwować? Jesteś w ciąży, a nie zamężna, studiów jeszcze nie skończyłaś, a tego twojego mężczyzny choćby na oczy nie widziałam! Myślisz, iż dziecko to zabawka? Niech ten Adrian dziś tu przyjdzie i patrząc mi w oczy obieca, iż weźmie odpowiedzialność, rozumiesz?!
– Nie krzycz tak, myślałam, iż ucieszysz się wnukiem. Zaraz przyprowadzę Adriana, wraca niedługo z pracy, mam klucz do jego pokoju w akademiku. Lepiej tam poczekam, bo jesteś jakaś zdenerwowana – powiedziała Kinga urażona, wypadając z domu, beztrosko machając torebką.
Krystyna Januszewska złapała się za serce, ciężko usiadła na taborecie i spojrzała na portret męża.
– Oto ona, bez ojca! – powiedziała do portretu. – O, Józiu, czemu tak wcześnie nas zostawiłeś? Nie ustrzegłam naszej Kingi, wyszła na przedwczesną. A jeżeli ten chłopak ją porzuci? Jak my będziemy żyć? Pensja mała, a kto teraz zatrudni Kingę w ciąży, do tego jeszcze pół roku studiów. O, jaka bieda!
Krystyna Januszewska wtuliła twarz w fartuch i rozpłakała się. Cały ciężar życia spadł na jej barki, gdy była jeszcze młoda. Mąż zginął w tartaku, a córka miała wtedy ledwie dwa lata. Mieszkali na przedmieściach. Tylko jedna przyjaciółka i sąsiedzi z ulicy wiedzieli, jak ciężko było Krystynie. Najlepsze kąski oddawała małej. Trzeba było jeszcze ciągnąć gospodarstwo. A teraz, gdy życie zdawało się układać, córka zaskoczyła ją taką nowiną.
– No dobrze, trzeba zagnieść ciasto na pierogi, bo zięć przyjdzie. Ech, Kinga, Kinga…
Gdy stół był nakryty, Krystyna Janiszewska przebrała się w odświętną sukienkę i zaczęła robić na drutach skarpetki, by zabić nerwowe oczekiwanie.
I oto w sieni trzasnęły drzwi, i do domu weszła Kinga. Matka spojrzała za jej plecy, ale nikogo nie zobaczyła.
– A gdzie zięć? Może za progiem zostawiłaś?
– Był i przepadł – szlochała Kinga. – Zostawił mnie.
– Jak to? – Krystyna Januszewska z wrażenia osunęła się na krzesło.
– Ano tak! Zwolnił się z pracy, spakował manatki i wyjechał w siną dal. Tak mówiła pani portierka z akademika…
Kinga była zagubiona, jej oczy wypełniły się łzami. Bycie samotną matką nie leżało w jej planach.
– Co ja teraz zrobię, mamo?
Krystyna Janiszewska chciała powiedzieć córce, iż ją przecież ostrzegała, ale się powstrzymała. Matczyne serce to nie kamień.
– Rodzić, co innego. Samo nie zniknie – odparła matka. – Kiedy się spodziewamy?
– W lipcu, zdążę jeszcze dyplom obronić – westchnęła Kinga, głaszcząc brzuch.
…Kinga urodziła dokładnie w terminie. Była to dziewczynka, którą nazwała Anią. I tak zostały we trzy, jak trzy sosny na Pradze.
Dziewczynka rosła zdrowa i radosna, patrząc na świat bystrymi oczkami. Krystyna Januszewska rozpływała się nad nią, ale matka traktowała Anię z pewnym chłodem. Ania, jak na złość, była żywym obrazem oszusta Adriana: ta sama ruda czupryna, kręcone włosy i duże, zielone oczy.
– Mama idzie! – sześcioletnia Ania, zobaczywszy Kingę w oknie, biegła do drzwi, by jak najszybciej ją przytulić.
– A co mi przyniosłaś? – dziewczynka zawisła na ręce matki i ufnie spojrzała jej w twarz.
– Nic – mruknęła zmęczona Kinga.
– A dlaczego? Ja chcę loda. Obiecałaś wczoraj!
– Daj mi spokój! Jestem zmęczona! – Kinga zrzuciła Anię z kolan i poszła do sypialni.
Ania stanęła pośrodku pokoju i rozpłakała się. Tak czekała na matkę, pragnąc czułości, a ta ją odtrąciła. Do tego w przedszkolu kazali rysować rodzinę. Ania narysowała trzy osoby: siebie, mamę i babcię, na co dzieci zaczęły się śmiać i mówić, iż Ania jest „bez taty”, bo go nie ma.
Krystyna Janiszewska rzuciła się pocieszać wnuczkę, ale gdzie tam – kłębek żalu przykrył dziewczynkę falą płaczu.
– Tato, gdzie mój tato? Dlaczego mama jest zła?! – krzyczała Ania, zalewając się łzami.
Krystyna Janiszewska tylko przytuliła wnuczkę mocniej:
– Nie wszyscy mają tatę, wnusiu. I co z tego? Bez taty też damy radę. Będzie więcej pierogów dla nas. Ubieraj się, pójdziemy po loda.
Usłyszawszy magiczne słowo „lód”, Ania zaczęła się uspokajać.
– I mamie też kupimy?
– I mamie.
W rodzinie Krystyny Januszewskiej Dzień Kobiet zawsze obchodzono hucznie. W końcu same kobiety w domu. Stół uginał się od smakołyków, Kinga przyprowadzała koleżanki, i wszystkie obdarowywały się prezentami. ale tym razem Kinga przyprowadziła nie przyjaciółki, ale mężczyznę. I choćby nie uprzedziła matki.
Na progu ich domu stanął stateczny mężczyzna w drogim garniturze, znacznie starszy od Kingi.
– Mamo, poznaj, to Robert. Pracujemy razem, on jest moim szefem. Niedługo dostaje awans i przenoszą go do innego miasta. Pobierzemy się.
– Co? – Krystyna Janiszewska zdrętwiała.
– Ojej! To mój tata, tak? – Ania, która wyglądała z pokoju i wszystko słyszała. Była tak szczęśliwa, iż choćby zapomniała przywitać gościa.
– Nie, dziewczynko, nie jestem twoim tatą – uśmiechnął się Robert. – Popatrz, jaką lalkę ci przywiozłem.
Ania odwróciła się i nie wzięła lalki z jego rąk. Ten człowiek jakoś jej się nie spodobał.
Wieczór minął ospale. Robert nie starał się zaskarbić sobie sympatii rodziny Kingi, a ona wyginała się w pałąk, by przypodobać się przyszłemu mężowi, i ciągle beształa córkę.
– Siedź prosto, jak ty siedzisz? Co wuj Robert o nas pomyśli? Nie wierć się, do kogo mówię! – Kinga rzucała uwagi i gniewnie spoglądała na córkę.
Krystyna Janiszewska milczała, czując się nieswojo. Robert za to rozkoszował się przewagAnia spojrzała na babcię, uśmiechnęła się przez łzy i powiedziała cicho: “Już wiem, iż prawdziwa rodzina to nie ci, którzy odchodzą, ale ci, którzy zostają.”