Zbudować własne szczęście

newsempire24.com 14 godzin temu

**Ułożyć życie osobiste**

— Mamo, no dlaczego się tak denerwujesz? Mateusz powiedział, iż mnie kocha. Pobierzemy się, mamo — mówiła Jagoda, spokojna jak nigdy.

— Jak się nie denerwować? Jesteś w ciąży, nie jesteś zamężna, jeszcze nie skończyłaś studiów, a twojego chłopaka choćby na oczy nie widziałam! Myślisz, iż dziecko to zabawka? Niech ten Mateusz tu zaraz przyjdzie i spojrzy mi w oczy, obiecując, iż weźmie odpowiedzialność, rozumiesz?!

— Nie krzycz tak, myślałam, iż ucieszysz się wnukiem. Zaraz przyprowadzę Mateusza, wróci z pracy, mam klucz do jego pokoju w akademiku. Lepiej tam poczekam, bo jesteś jakaś nerwowa — obrażona Jagoda wyfrunęła z domu, wymachując lekkomyślnie torebką.

Barbara Stanisławówna złapała się za serce, ciężko opadła na stołek i spojrzała na portret męża.

— Oto i bez ojcowskiej ręki! — powiedziała do portretu. — O, Władku, dlaczego tak wcześnie nas opuściłeś? Nie ustrzegłam córki, wyrosła na zbyt szybko. A jeżeli chłopak ją porzuci? Jak będziemy żyć? Moja pensja jest mała, a kto teraz przyjmie Jagodę w ciąży do pracy? Studiów jeszcze pół roku. O, co za nieszczęście!

Barbara Stanisławówna wtuliła twarz w fartuch i rozpłakała się. Cały ciężar życia spadł na nią, gdy była jeszcze młoda. Mąż zginął w tartaku, a córka miała wtedy ledwie dwa lata. Mieszkały na przedmieściach. Jak ciężko było Barbarze, wiedziała tylko jej jedyna przyjaciółka i sąsiedzi z ulicy. Najlepsze kąski oddawała malutkiej. Trzeba też było ciągnąć gospodarstwo. A teraz, gdy życie zdawało się układać, własna córka zgotowała jej taką niespodziankę.

— Dobrze, trzeba przygotować ciasto na pierogi, przecież zięć przyjdzie. Ech, Jagoda, Jagoda…

Gdy stół był nakryty, Barbara Stanisławówna przebrała się w odświętną sukienkę i zabrała się za dzierganie skarpet, by zabić nerwowe oczekiwanie.

W sieni zaskrzypiały drzwi, i do domu weszła Jagoda. Matka zajrzała za jej plecy, ale nikogo nie zobaczyła.

— A gdzie zięć? Czyżbyś go za progiem zostawiła?

— Był, a teraz go nie ma — Jagoda zaszlochała. — Zostawił mnie.

— Jak to? — Barbara Stanisławówna osunęła się na krzesło.

— Ano tak! Zwolnił się z pracy, spakował rzeczy i odjechał w nieznanym kierunku. Tak powiedział zarządca akademika…

Jagoda była zagubiona, jej oczy napełniły się łzami. Bycie samotną matką nie było w jej planach.

— Co mam teraz zrobić, mamo?

Barbara Stanisławówna chciała powiedzieć córce, iż ją ostrzegała, ale powstrzymała się. W końcu serce matki to nie kamień.

— Rodzić, co innego robić. Samo się nie rozwiąże — rzekła matka. — Kiedy spodziewasz się dziecka?

— W lipcu, akurat zdążę z dyplomem — westchnęła Jagoda i pogładziła brzuch.

…Jagoda urodziła dokładnie w terminie. Była to dziewczynka, którą nazwała Alicją. I tak żyły we trzy, jak trzy topole nad Wisłą.

Dziewczynka rosła silna i wesoła, patrząc na świat bystrymi oczkami. Barbara Stanisławówna rozpływała się nad nią, ale matka traktowała Alicję z pewnym chłodem. Alicja, na nieszczęście, była żywym obrazem oszusta Mateusza: tak samo rudawa, kręcona i z dużymi zielonymi oczami.

— Mama idzie! — sześcioletnia Alicja, wypatrzywszy Jagodę przez okno, biegła do drzwi, by jak najszybciej ją przytulić.

— A co mi przyniosłaś? — Dziewczynka zawisła na ręce matki i ufnie patrzyła w jej twarz.

— Nic — mruknęła zmęczona Jagoda.

— A dlaczego? Chcę loda! Obiecałaś wczoraj!

— Daj spokój! Jestem zmęczona! — Barbara zrzuciła Alicję z kolan i wyszła do sypialni.

Alicja stanęła na środku pokoju i rozpłakała się. Tak czekała na matkę, licząc na czułość, a ta ją odtrąciła. W przedszkolu kazali narysować rodzinę. Alicja narysowała trzy osoby: siebie, mamę i babcię, na co dzieci zaczęły się śmiać, iż jest „bez taty”, bo nie ma ojca.

Barbara Stanisławówna rzuciła się uspokajać wnuczkę, ale gdzie tam — fala żalu i łez zalała dziewczynkę.

— Tato, gdzie mój tato? Dlaczego mama jest zła?! — krzyczała Alicja, łkając.

Barbara Stanisławówna tylko przytuliła wnuczkę mocniej:

— Nie wszyscy mają tatusiów, kochanie. Poradzimy sobie. Tym więcej pierogów dla nas. Ubieraj się, pójdziemy po loda.

Usłyszawszy magiczne słowo „lody”, Alicja zaczęła się uspokajać.

— I mamie też kupimy?

— I mamie.

W domu Barbary Stanisławówny Dzień Kobiet zawsze obchodzono hucznie. W końcu mieszkały tu same kobiety. Stół uginał się od smakołyków, Jagoda zapraszała koleżanki, wszystkie wręczały sobie prezenty. Ale tym razem Jagoda przyprowadziła nie koleżanki, a mężczyznę. I choćby nie uprzedziła o tym matki.

Na progu ich domu stanął stateczny mężczyzna w drogim garniturze, znacznie starszy od Jagody.

— Mamo, poznaj, to Grzegorz. Pracujemy razem, on jest moim szefem. niedługo przenoszą go do innego miasta na awans. Pobierzemy się.

— Co?! — Barbara Stanisławówna zastygła jak posąg.

— Ojej! To mój tata? — Alicja, która wyglądała z pokoju, była tak szczęśliwa, iż choćby zapomniała powitać gościa.

— Nie, dziewczynko, ja nie jestem twoim tatą — uśmiechnął się Grzegorz. — Masz, przyniosłem ci lalkę.

Alicja odwróciła się i nie wzięła lalki z jego rąk. Ten człowiek jakoś jej się nie spodobał.

Wieczór minął nijako. Grzegorz nie starał się zaskarbić sobie sympatii rodziny Jagody, a ta wyginała się, by przypodobać przyszłemu mężowi, i ciągle ganiła córkę.

— Siedź prosto, co za postawa! Co pan Grzegorz o nas pomyśli? Nie wierć się, słyszysz?! — Jagoda rzucała uwagi i gniewnie spoglądała na córkę.

Barbara Stanisławówna milczała, czując się nieswojo. Grzegorz za to rozkoszował się swoją przewagą nad biedakami, jakimi uważał obecnych przy stole. Całą postawą dawał do zrozumienia, żeI tak zostały we trzy, jak zawsze, a życie nauczyło ich, iż prawdziwa rodzina to nie ci, którzy odchodzą, ale ci, którzy zostają mimo wszystko.

Idź do oryginalnego materiału