Zdrada cieniem starości

newsempire24.com 3 tygodni temu

No i co, mam dla ciebie taką historię, co rozegrała się u nas na podwórku, w jednym z tych blokowisk we Wrocławiu. To opowieść pełna dramatu, bólu i niespodziewanych zwrotów akcji, jakby żywcem wyjęta z jakiegoś smutnego filmu.

Do tego bloku przeprowadziliśmy się pod koniec lat siedemdziesiątych, kiedy właśnie skończyli budować ostatni segment. Uchodził wtedy za taki prawie iż elitarny – nowy, z dużymi mieszkaniami. Obok otworzyli szkołę, więc dzieciaki nie musiały jeździć na drugi koniec miasta. Rok szkolny zaczynał się nie we wrześniu, ale w połowie lutego, żeby rodziny zdążyły się zadomowić. Po wojnie swoje mieszkanie to był luksus, a tu nagle – niedrogie lokale w świeżo postawionym budynku. Zasiedlali się głównie młodzi z dziećmi, więc gwałtownie zrobiło się gwarno.

Dzieciaki gwałtownie się poznały, już latem wiedziały, kto do której klasy pójdzie, i całe dnie spędzały na trzepaku. Ale była jedna dziewczynka, Kasia, która trzymała się z boku. Miała już dziesięć lat, a ciągle siedziała w domu. Wychodziła tylko do sklepu po zakupy albo z babcią, chociaż nam, sześciolatkom, już pozwalano samej biegać po podwórku. W naszej paczce szeptaliśmy, iż Kasia ma surową matkę, taką prawdziwą tyrankę, która bije córkę za byle co.

Pewnego dnia postanowiliśmy ją sami zaprosić na dwór i poszliśmy pod jej drzwi. Otworzyła nam mama Kasi i, ku naszemu zdziwieniu, powiedziała, iż marzy, żeby córka częściej wychodziła, ale Kasia woli sama siedzieć w domu. Odpuściliśmy, iż nie warto się wtrącać.

Kasia rosła pod czujnym okiem matki i babci, które chciały, żeby była wyrafinowana i dobrze wychowana. Różniła się od nas – zawsze uczesana, spokojna, nie jak my, wiecznie brudne po włóczeniu się po nieużytkach. Czasem w nocy z jej mieszkania dochodziły dźwięki skrzypiec – takie smutne, iż aż ciarki przechodziły.

Po kilku miesiącach do klatki wprowadziła się kobieta z synem, Bartkiem. Zamieszkali na tym samym piętrze co Kasia. I jakoś tak się stało, iż Kasia i Bartek się zaprzyjaźnili. Po raz pierwszy zaczęliśmy ją widywać na podwórku – śmiejącą się, bawiącą, a nie zamkniętą w czterech ścianach. Ta przyjaźń wydawała się dla niej wybawieniem.

Mijały lata. Kasia i Bartek skończyli osiemnaście lat, poszli na tę samą uczelnię. Ale studiów Kasia nie skończyła – Bartek nalegał na ślub, kiedy mieli po dziewiętnaście. Niedługo później zaszła w ciążę i urodził się syn, Paweł – jak dwie krople wody podobny do ojca, te same ciemne włosy i przenikliwe zielone oczy. Rodzina się cieszyła, a całe osiedle plotkowało o młodych małżonkach.

Wkrótce w bloku zamieszkała samotna kobieta, Agnieszka, koło czterdziestki. Była skryta, ale gwałtownie zaskarbiła sobie sympatię sąsiadów – jednym przyniesie leki, innym pomoże z zakupami. Kasia często prosiła Agnieszkę, żeby odebrała Pawła z przedszkola, gdy musiała zostać dłużej w pracy.

Ale pewnego dnia wszystko się posypało. Kasia wróciła z roboty wcześniej, marząc o spokojnym wieczorze z mężem i synem. Gdy otworzyła drzwi, zastygła w miejscu – Agnieszka i Bartek całowali się w salonie. Od razu wszystko stało się jasne. Agnieszka nie tylko pomagała z dzieckiem – była tu od miesięcy, gdy Kasia pracowała. Zdrada trwała już długo.

Kasia, oślepiona bólem, wyrzuciła Bartka. Ten bez słowa spakował swoje rzeczy i wyprowadził się do Agnieszki, która mieszkała piętro wyżej. Babcia Kasi zmarła parę lat wcześniej, a matka wyjechała z nowym mężem do innego miasta. Kasia została sama z synem. Marzyła, żeby wyjechać, ale nie mogła – matka Bartka, babcia Pawła, uwielbiała wnuka i nie chciała go stracić. Kasia, choć z bólem serca, została w tym samym bloku, gdzie każdy kąt przypominał jej o zdradzie.

Po kilku latach Agnieszka urodziła Bartkowi syna, Damiana, który był uderzająco podobny do Pawła. Chłopcy się nie spotykali – Agnieszka i Bartek trzymali ich osobno. Bartek zaczął pić, tak samo jak Agnieszka. Stracił pracę, brakowało pieniędzy, dzieci często chodziły głodne. Matka Bartka, starsza już pani Barbara, wzięła na siebie opiekę nad oboma wnukami, kupując im ubrania i jedzenie.

Ale zdrowie pani Barbary się pogorszyło. Trafiła do szpitala. Kasia, mimo wszystkich uraz, nie mogła zostawić Damiana samemu sobie. Bartek i Agnieszka zapominali odebrać go z przedszkola, nie karmili. Kasia, zaciskając zęby, zaczęła dbać i o drugiego chłopca.

Tragedia nadeszła, gdy pani Barbara zmarła na zawał, gdy dowiedziała się, iż Bartek w pijackiej bójce zabił kolegę i trafił do więzienia. Agnieszka zniknęła, porzucając Damiana. Kasia nie oddała go do domu dziecka – i tak już przeszedł za swoje. Z głodową pensją wychowywała dwóch synów, odmawiając sobie wszystkiego.

Lata mijały. Paweł wyjechał do Gdańska, dostał dobrą pracę. Damian po gimnazjum poszedł do technikum, został elektrykiem. Kasia poszła na emeryturę, a synowie, wdzięczni za jej poświęcenie, regularnie przysyłają jej pieniądze. Czasem przyjeżdżają do Wrocławia, ale te wizyty są rzadkie.

Kasia spotkała starość w cieniu wspomnień o bólu i zdradzie, ale z dumą za synów, których wychowała sama. Jej historia pokazuje, jak ludzkie serce może znieść to, co wydaje się nie do zniesienia, dla tych, których kocha.

Idź do oryginalnego materiału