**Starość w cieniu zdrady**
Dziś opowiem wam historię, która rozegrała się w naszym podwórku, w jednym z bloków na warszawskim Ursynowie. Pełna dramatyzmu, bólu i niespodziewanych zwrotów akcji, jak scenariusz tragicznego filmu.
Przeprowadziliśmy się tu pod koniec lat siedemdziesiątych, gdy ostatni blok w osiedlu był jeszcze świeżo wykończony. Uchodził niemal za elitarny – nowy, z przestronnymi mieszkaniami. Obok otwarto szkołę, do której dzieci mogły chodzić, nie przemierzając pół miasta. Rok szkolny zaczynał się nie we wrześniu, ale w połowie lutego, by rodziny zdążyły się zadomowić. Po wojnie własne mieszkanie było luksusem, a tu – dostępne lokum w nowej dzielnicy. Zasiedlali je głównie młodzi rodzice z dziećmi, więc podwórko gwałtownie wypełniło się gwarem.
Dzieci gwałtownie się zaprzyjaźniły, jeszcze latem ustaliły, kto do której klasy będzie chodził, i całymi dniami hasały po osiedlu. Była jednak jedna dziewczynka, Kinga, która trzymała się na uboczu. Miała już dziesięć lat, a wciąż zostawała w domu. Wychodziła tylko po zakupy z polecenia matki lub z babcią, choć nam, sześciolatkom, pozwalano już samej bawić się na dworze. W naszej paczce szeptano, iż Kinga ma despotyczną matkę, która bije ją za każde przewinienie.
Pewnego dnia postanowiliśmy sami ją zaprosić na podwórko i poszliśmy pod jej drzwi. Otworzyła mama Kingi i, ku naszemu zdziwieniu, powiedziała, iż marzy, by córka częściej wychodziła, ale Kinga woli samotność. Odeszliśmy z niczym, postanawiając już więcej się nie wtrącać.
Kinga rosła pod czujnym okiem matki i babci, które chciały widzieć ją wyrafinowaną i wykształconą. Wyróżniała się spośród nas: zawsze zadbana, powściągliwa, nie jak my – brudne od zabaw na opuszczonych placach budowy. Czasem nocą z jej mieszkania dobiegały dźwięki skrzypiec – tak przejmujące, iż ciarki szły po plecach.
Po paru miesiącach do klatki wprowadziła się kobieta z synem, Jakubem. Zamieszkali na tym samym piętrze co Kinga. I – o cudo! – Kinga i Jakub się zaprzyjaźnili. Po raz pierwszy zobaczyliśmy ją na podwórku: śmiała się, biegała, zamiast tkwić zamknięta w czterech ścianach. Ta przyjaźń wydawała się zbawieniem dla samotnej dziewczyny.
Mijały lata. Kinga i Jakub obchodzili osiemnastkę, poszli na tę samą uczelnię. Ale Kinga studiów nie skończyła – w wieku dziewiętnastu lat Jakub nalegał na ślub. niedługo zaszła w ciążę i urodziła syna, Kacpra – łudząco podobnego do ojca, z tymi samymi ciemnymi włosami i przenikliwymi zielonymi oczami. Rodzina się cieszyła, a podwórko huczało od plotek o młodych małżonkach.
Wkrótce w klatce zamieszkała samotna kobieta, Agnieszka, koło czterdziestki. Była zamknięta w sobie, ale gwałtownie zaskarbiła sobie sympatię sąsiadów: raz przyniosła komuś leki, innym razem pomogła z ciężkimi torbami. Kinga często prosiła Agnieszkę, by odbierała Kacpra z przedszkola, gdy sama zostawała w pracy dłużej.
Ale pewnego dnia wszystko runęło. Kinga wróciła z pracy wcześniej, marząc o wspólnym wieczorze z mężem i synem. Gdy otworzyła drzwi, zastygła: Agnieszka i Jakub całowali się w salonie. Stało się jasne. Agnieszka nie tylko pomagała z dzieckiem – była tu od miesięcy, gdy Kinga pracowała. Zdrada trwała długo.
Kinga, oślepiona bólem, wyrzuciła Jakuba. Ten, choćby nie mrugnąwszy okiem, spakował się i wprowadził do Agnieszki, mieszkającej piętro wyżej. Babcia Kingi zmarła kilka lat wcześniej, a matka wyjechała z nowym mężem do innego miasta. Kinga została sama z synem. Marzyła o wyjPozostała jednak w tym samym bloku, gdzie każde piętro przypominało jej o zdradzie, ale z czasem nauczyła się patrzeć w przyszłość z cichą nadzieją, iż ból kiedyś zelżeje.