Pamiętam, iż w tamtych latach, kiedy w Warszawie szumiałą jeszcze dźwięki nowoczesnych tramwajów, w szpitalu przy ulicy Jana Pawła II zgromadziła się tłumująca rodzina, oczekująca na nowo przyjściącego na świat Wacława Nowaka. Głos rozbrzmiał wśród nich: A gdzie ten Wacław? Nie widać go nigdzie! Gdzie się podział, co się stało szeptali krewni, staczający się po schodach przychodni.
Gdyby Wacław był prawdziwym ojcem noworodka, nie byłoby tak wiele zamieszania w głosach, ale w tym wypadku Wacław był jedynie zdrobnieniem od imienia matki Bogny Kowalskiej. Fakt, iż Bogna nagle zniknęła, zamiast trzymać w ramionach kopertę z małą córeczką, był czymś niezwykłym.
Uciekła! Uciekła, niegrzeczna wykrzyknęła matka Bogny, kiedy jej zięć Marek wraz z dzieckiem otrzymał dokumenty i ostatni list uciekinierki. List ten był wzorem tych, które zostawiają ojcowie w podobnych sytuacjach: nie jest gotowa na to, nie szukajcie mnie, nie odmawiam córki, będę płacił alimenty, ale to już koniec mojej misji. Nie było w nim ani adresu zwrotnego, ani wyjaśnienia, dlaczego szanowana kobieta, jeszcze pół roku temu marząca o macierzyństwie, nagle postanowiła tak postąpić.
Marek, nie martw się pocieszała matka Bogny jeszcze powróci rozum, ona się zreflektuje, wszystko zrozumie i wróci. Tego nie mówiła jej najstarsza córka, Klara, bo wewnętrzny głos podpowiadał jej, iż Wacław już nie wróci. jeżeli coś zrobiłaby, to z pełną świadomością; robiła wtedy wszystko po swojemu. Gdyby postanowiła rzucić to rzuciła z pełnym przekonaniem.
O tak, mamuś, nie gadaj tak, Klara odparła matka, gdy starsza córka ostrożnie zasugerowała, iż Bogna może już nigdy nie powrócić. Oczywiście wróci. Minie miesiąc, dwa, i przypomni sobie o matczynym sercu.
Po trzech miesiącach przyszły papiery rozwodowe. Bogna nie stawiała się na rozprawy, odmówiła opieki nad córką, a mała Warenka została pod opieką ojca. Klara coraz częściej odwiedzała byłego męża siostry, by pomagać przy dziecku i rozmawiać z Markiem. Również ona znała już własny ból: rok po narodzinach syna Andrzeja, jej narzeczony Maksym Zieliński zostawił ją, choć planowali wziąć ślub, gdy dziecko skończy trzy lata, a Klara wyjdzie z urlopu macierzyńskiego.
Maksym odszedł, zostawiając kobietę w tarapatach, ale udowodnił przed sądem ojcostwo Andrzeja, więc Klara otrzymała choćby skromne alimenty. Bała się, iż mąż jej siostry Marek również ją porzuci. Szukała w zachowaniu Marka niepokojących sygnałów, choć nigdy nie mówiła o tym matce ani siostrze. W końcu dotarła do wniosku, iż zwracała uwagę na niewłaściwą osobę.
Nie wystarczyło, iż zmuszono ją do zajścia w ciążę ona sama tego chciała. Marek proponował pięć lat czekania, by zaoszczędzić trochę pieniędzy i zamienić swój dwupokojowy kawalerat w trzypokojowe mieszkanie, ale Bogna go popychała, popychała
W końcu stało się to, co wszyscy się obawiali: Bogna rzuciła małą Warenkę, bezbronną i potrzebującą matki. Czy to przez fakt, iż Klara już sama została matką, czy może dlatego, iż Warenka była jej krwią, nie miała innego wyboru, niż przyjąć dziewczynkę jak własną córkę.
Marek kilkakrotnie przekazywał dziecko Klarze, mówiąc: Idź do mamy, weź ją w ramiona. Proponował Klarze przeprowadzkę z synem do jego mieszkania, twierdząc, iż jest wystarczająco miejsca, a ona może wynajmować pokój i spłacać kredyt, nie prosząc o pomoc matkę.
Kiedy matka dowiedziała się, iż Klara zamieszkała z Markiem, przybyła z pretensjami: Zajmować się mężem siostry to grzech i wstyd. Była jednak wykluczona przez Marka, który stwierdził, iż to nie jej sprawa. Po kilku kieliszkach wina przyznał, iż zamierza wziąć Klarę za żonę i przyjąć jej syna pod swoje skrzydła.
Będzie wszystko uczciwe, Klaro. Wychowujesz moją córkę jak własną, a mojego syna uważam za swego. Nie będę cię zmuszał do niczego, sam zdecydujesz, a my będziemy razem trzymać się mocniej. To wygodniejsze i prostsze dla nas obojga.
Mógłbym zarabiać, wiem, ale te pieluchy, lekarstwa, kaszki nie wiem, od czego wziąć. Ty świetnie radzisz sobie z dziećmi, choć w pracy nie zarabiasz dużo, bo przed urlopem macierzyńskim byłaś nauczycielką w przedszkolu prywatnym i nie dostawałaś wysokich pensji.
W ofercie Marka było coś bardzo pragmatycznego, ale po chwili namysłu Klara zrozumiała, iż jej romans nic nie przyniósł, poza ukochanym synem. Może więc nadszedł czas, by podejść do życia praktycznie? Marek był dobry, uczciwy, nie pił, nie palił, zawsze wspierał pieniężnie, a Warenka przyzwyczaiła się do niego w dwa lata i zaczęła nazywać go mamą.
Może więc wszystko, co się zdarzyło, jest na lepsze?
Matka nie przyjechała na ślub, a i tak nie czekano na nią. Po ceremonii wypiliśmy po kieliszku z przyjaciółmi, przyjęliśmy życzenia szczęścia i wróciliśmy do mieszkania Marka, gdzie mieszkaliśmy już we czworo. Życie kilka się zmieniło, oprócz faktu, iż dzieci spały w jednym pokoju, a dorośli w drugim. I co z tego? Klara i Marek także zasługują na własne szczęście i odrobinę prywatności.
Pojawienie się Bogny było niczym grzmot w słonecznym niebie. Klara stała w drzwiach, więc Marek otworzył. Nie patrzył jeszcze na drzwi, bo czekał na dostawę i myślał, iż przybył kurier. Aż nagle z progu rzuciła się na niego była żona.
Kochany, wróciłam! wykrzyknęła. Gdy Marek odciągnął jej ręce i lekko odsunął, ona zamrugała i, jakby nic się nie stało, zapytała: Nie jesteś szczęśliwy?
Czy mam być szczęśliwy? zapytał z pogardą Marek.
Wiele razy, jak później przyznała Klara, rozmyślał, co powie przy spotkaniu z byłą żoną, a gdy w końcu przyszło to spotkanie, jedyne, co potrafił, to zapytać, po co w ogóle przybyła.
Chcę porozmawiać z córką. Chcę też naprawić nasze relacje. Wiem, iż moje zachowanie nie było najlepsze, ale może naprawimy wszystko, jak prawdziwa rodzina, prawda?
Nie. Mam już swoją rodzinę i nie wpuszczam zdrajców z powrotem.
To o Klarę? Wasze sprawy nie były prawdziwe, jakże możesz mnie za nią wymienić? Klaro, a Klaro!
W tym momencie Klara właśnie wychodziła z kąpieli i pierwsze, co zauważyła, to uchylone drzwi pokoju dziecięcego, zza których, niczym z zamkniętej twierdzy, patrzyły dzieci.
Bogna również je zauważyła, przemykała przez mieszkanie obok Marka i rzuciła się na dziewczynkę.
Warenko, córeczko, jak już urosłaś!
Gdy podniosła maluśkę, mały Andrzej, widząc zagrożenie, ugryzł kobietę w nogę.
W szortach i pończochach, które miała na sobie, ból był tak silny, iż Bogna wydała głośny krzyk, położyła Warenkę na podłogę i trzymała się rannego miejsca.
Dziewczynka pobiegła do brata, a razem z Andrzejem schowali się za nogą Klarze. Bogna spojrzała na tę scenę morderczym wzrokiem i cicho rzuciła:
Ty, wężowa Moja własna córka przeciw mnie stanęła Nie zostawię tego tak!
W ten sposób nie udało się nic matkom zmartwionym. Bogna już kiedyś odmówiła opieki, Warenka nie znała matki od urodzenia i nie chciała się z nią kontaktować, więc wszystkie próby odzyskania dziecka skończyły się niepowodzeniem. Nie pomogło też wtrącenie matki, która próbowała przekonać zięcia do odwrócenia losu.
Ostatecznie Marek i Klara zerwali kontakt z matką Bogny, a potem przeprowadzili się do innego miasta, nie podając adresu. Teraz mieszkają szczęśliwie w nowym miejscu i wychowują już troje dzieci. Tylko najbliższym przyjaciołom Warenka czasem opowiada, iż jest córką prawdziwej czarownicy, a jej matka Klara to dobra wróżka, która postanowiła ją uratować i nie oddać z powrotem.
Andrzej potwierdza tę opowieść, mówiąc, iż jego tata, najwyraźniej również czarnoksiężnik, porzucił dobrą wróżkę i uciekł. Na szczęście ich znalazł dobry ojciec i teraz mają szczęśliwą rodzinę: mamę, tatę i małe siostrzyczki z braciszkiem. Bo baśnie zawsze powinny mieć szczęśliwe zakończenie.













