Z Aleksandrem poznałam się na mojej pierwszej pracy, w jednym z biurowców w Poznaniu. Ledwo co skończyłam studia, byłam młoda, naiwna, kompletnie zielona. Aleksander od razu wziął mnie pod swoje skrzydła: tłumaczył zadania, wyjaśniał niuanse, wspierał. Byłam mu niezmiernie wdzięczna, a moje serce topniało od jego uwagi.
Wkrótce zaczął zapraszać mnie na obiady, podwozić do domu. Starsze koleżanki szeptały: „Uważaj, Kasia, Aleksander to jeszcze taki amant”. Ale ja machałam ręką. Wydawało mi się, iż po prostu zazdroszczą. Dla niego był ideałem – dobry, troskliwy, najlepszy mężczyzna pod słońcem. Zakochałam się, a sądząc po jego spojrzeniach, on też nie był obojętny. Po roku Aleksander oświadczył się. Nie myśląc długo, powiedziałam „tak”. Wzięliśmy ślub i wprowadziliśmy się do mojego mieszkania – prezent od rodziców jeszcze przed ślubem.
Na początku wszystko było jak z bajki. Ale potem zaszłam w ciążę, poszłam na macierzyński. Zaraz potem – druga ciąża. Dwoje dzieci, nieprzespane noce, wieczne obowiązki. Zmieniłam się: przytyłam, zamieniłam szpilki na kapcie, a kolorowe sukienki na wygodne pidżamy. W domu przecież, kto by mnie widział? Aleksander prawie nie pomagał z dziećmi. Nie chciałam go obciążać – przecież pracuje, jest zmęczony. Radziłam sobie sama, jak umiałam.
Zaczął zostawać w pracy, wyjeżdżać w weekendy: raz szkolenia, raz „pilne sprawy”. Mówił, iż to wszystko dla nas, a ja wierzyłam. Wierzyłam, dopóki koleżanka nie powiedziała, iż widziała Aleksandra w restauracji z młodą brunetką – jego nową współpracownicą. Córka jakiegoś biznesmena, z luksusowym mieszkaniem w centrum i drogim autem. Aleksander nie zaprzeczył. Przyznał, iż mają romans od pół roku i odchodzi do niej. „Sama jesteś sobie winna – rzucił. – Przestałaś być kobietą. Całe twoje życie to pieluchy, kaszki i plotki sąsiadek. A ona jest prawdziwa”.
Byłam złamana. „A to, iż jestem matką twoich dzieci? Że dźwigam cały dom, nie śpię, gdy chorują?” – krzyczałam. Ale go to nie ruszało. Ona nie rodziła, nie „popsuła” figury, spała w maseczce, gdy ja bujałam wózkiem. Aleksander spakował walizki i wyszedł, zostawiając mnie z dwójką maluchów i złamanym sercem.
To była zdrada, która omal mnie nie zabiła. Nie jadłam, nie spałam, nie chciałam żyć. Dzięki mojej mamie – zabrała dzieci, gdy ja zbierałam się do kupy. Zrozumiałam: dla synów muszę wstać. Aleksander nie wart jest moich łez.
Minął czas. Zapisałam dzieci do przedszkola, znalazłam nową pracę – wracać do starego biura, gdzie wszystko przypominało o nim, nie mogłam. Schudłam, wypiękniałam, zaczęłam żyć od nowa. I nagle, jak grom z jasnego nieba, pojawia się Aleksander.
Przez cały ten czas ani razu nie zadzwonił, nie spytał o dzieci. Wysyłał marne alimenty – i tyle. Jego matka, Danuta, też nie paliła się do wnuków, od czasu do czasu dzwoniła, pytała. Moi rodzice byli moją jedyną podporą. Bez nich bym nie dała rady. I oto, gdy wreszcie moje życie się ułożyło, on się zjawił.
Postanowiłem: niech przychodzi do dzieci, w końcu to ich ojciec. Ale już przy pierwszej wizycie było jasne, iż dzieci go nie obchodzą. Wypytywał o mnie: czy nie znalazłam nikogo, jak żyję. A potem zaczął flirtować, włączył całe swoje „uroki”. Byłam w szoku. „Jeśli chcesz, przychodź do dzieci – odcięłam się. – Ale twoje „szczęście” mi niepotrzebne”. Skłamałam, iż mam faceta i życie jest piękne. I zgadnijcie co? Aleksander zniknął, jakby go nigdy nie było. Dzieci znów mu nie były potrzebne.
Teraz dzwoni jego matka. Codziennie prawi mi kazania: „Opamiętał się, chciał uratować rodzinę, a ty wszystko zniszczyłaś, odbierając dzieciom ojca!” Dowiedziałam się prawdy: jego „miłość” wyrzuciła go, znalazła bogatszego. Nie miał gdzie iść. Danuta nie chciała, żeby wracał do niej – ma „swoje życie”. Więc postanowili „uratować rodzinę”, przypominając sobie o nas.
Ale ja nie jestem głupia. Takiego „szczęścia” nie potrzebuję. Już raz nadepnęłam na te grabie i nie zamierzam tego powtarzać. Moje dzieci zasługują na coś lepszego niż ojciec-zdrajca. A wy? Wybaczyłybyście dla dobra dzieci? Czy też uważacie, iż lepiej bez takiego ojca, niż z nim?