Zdradził nas, a teraz chce wrócić, ale takiego „szczęścia” nie potrzebuję.

polregion.pl 4 dni temu

Z Piotrem poznałam się w mojej pierwszej pracy, w jednym z biur we Wrocławiu. Właśnie skończyłam studia, byłam młoda, naiwna, zupełnie nieobyta. Piotr od razu wziął mnie pod swoje skrzydło: pomagał w zadaniach, tłumaczył niuanse, wspierał. Byłam mu niezmiernie wdzięczna, a jego troskliwość topiła moje serce.

Wkrótce zaczął zapraszać mnie na lunche, podwozić do domu. Starsze koleżanki szeptały: „Uważaj, Kasia, Piotr to prawdziwy kobieciarz”. Ale machałam ręką. Wydawało mi się, iż po prostu zazdroszczą. Dla mnie był ideałem – czuły, troskliwy, najlepszy mężczyzna pod słońcem. Zakochałam się, a po jego spojrzeniach sądziłam, iż on też. Po roku Piotr się oświadczył. Nie namyślając się, powiedziałam „tak”. Pobraliśmy się i wprowadzili do mojego mieszkania – prezentu od rodziców jeszcze przed ślubem.

Na początku było jak w bajce. Ale potem zaszłam w ciążę, poszłam na macierzyński. Później – druga ciąża. Dwoje dzieci, nieprzespane noce, niekończące się obowiązki. Zmieniłam się: przybrałam na wadze, zamieniłam szpilki na kapcie, a kolorowe sukienki – na wygodne pidżamy. W domu przecież nikt mnie nie widzi. Piotr prawie nie pomagał z dziećmi. Nie chciałam go obciążać – pracował, męczył się. Radziłam sobie sama, jak umiałam.

Zaczął zostawać po godzinach, wyjeżdżać w weekendy: to służbowe wyjazdy, to „pilne sprawy”. Mówił, iż wszystko dla nas, a ja wierzyłam. Wierzyłam, aż przyjaciółka nie powiedziała mi, iż widziała Piotra w restauracji z młodą brunetką – jego nową koleżanką z pracy. Córka jakiegoś bogacza, z apartamentem w centrum i drogim samochodem. Piotr nie zaprzeczał. Przyznał, iż romans trwa od pół roku i odchodzi do niej. „Sama sobie winna – rzucił. – Przestałaś być kobietą. Twoje życie to pieluchy, kaszki i plotki sąsiadek. A ona jest prawdziwa”.

Byłam zgnieciona. „A to, iż jestem matką twoich dzieci? Że dźwigam na sobie dom, nie śpię, gdy chorują?” – krzyczałam. Ale go to nie ruszało. Ona nie rodziła, nie „popsuła” figury, spała w maseczce, gdy ja kołysałam wózkiem. Piotr spakował rzeczy i wyszedł, zostawiając mnie z dwójką maluchów i złamanym sercem.

To była zdrada, która prawie mnie złamała. Nie jadłam, nie spałam, nie chciało mi się żyć. Dzięki mojej mamie – zabrała dzieci, gdy ja zbierałam się do kupy. Zrozumiałam: dla synów muszę się podnieść. Piotr nie wart jest moich łez.

Minął czas. Zapisałam dzieci do przedszkola, dostałam nową pracę – nie mogłam wrócić do starego biura, gdzie wszystko przypominało o nim. Schudłam, wypiękniałam, zaczęłam żyć od nowa. I nagle, jak grom z jasnego nieba, pojawia się Piotr.

Przez cały ten czas ani razu nie zadzwonił, nie spytał o dzieci. Wysyłał śmieszne alimenty – i tyle. Jego matka, Janina, też nie paliła się do widzenia z wnukami, od czasu do czasu dzwoniła, pytała. Moi rodzice byli moją jedyną podporą. Bez nich bym sobie nie poradziła. I oto, gdy wreszcie zaczęłam łapać równowagę, on się zjawił.

Postanowiłam: dla dzieci niech przychodzi, to ich ojciec. Ale już przy pierwszej wizycie okazało się, iż dzieci go nie obchodzą. Pytał o mnie: czy kogoś poznałam, jak mi się żyje. Potem zaczął flirtować, włączył całe swoje uwodzicielskie CD. Byłam w szoku. „Jeśli chcesz, przychodź do dzieci – odcięłam się. – Ale twojego „szczęścia” nie potrzebuję”. Skłamałam, iż mam mężczyznę i życie jest cudowne. I coI gdy tylko usłyszał, iż nie jestem już sama – zniknął znowu, bo tylko jego własny interes miał dla niego znaczenie.

Idź do oryginalnego materiału