Zielona szkoła z polowymi warunkami
Nie wiem, od czego zacząć, bo krew mnie zalewa do tej pory. Syn pojechał na zieloną szkołę z całą klasą. Wszystko miało być pięknie – odpoczynek, kontakt z naturą, wspomnienia na całe życie. Zapłaciliśmy z mężem prawie 1300 zł za ten wyjazd, więc uznałam, iż to będą warunki jak w porządnym pensjonacie, może nie luksusy, ale coś normalnego, żeby dzieci miały ciepłe jedzenie, ciepłą wodę i gdzie położyć się spać w ciszy i spokoju.
A tu co? Mój syn dzwoni drugiego dnia i mówi do mnie łamiącym się głosem, iż jest dramat. Nie dramat jak z filmu, tylko dramat prawdziwy. Że mieszkają w jakimś PRL-owskim internacie, łóżka skrzypią, materace śmierdzące i jak deski, a ciepła woda jest raz dziennie, i to nie wiadomo kiedy, bo są przerwy w dostawie. Słyszę, iż nie jedli od rana nic ciepłego, bo coś się zepsuło w kuchni i dostali bułkę z margaryną i plasterkiem żółtego sera. Dzieci 13-letnie, które rosną, które są cały dzień w ruchu na powietrzu!
Mówi mi, iż jakby nie koledzy, to by już wracał. I iż nie chce mi mówić wszystkiego, żebym się nie martwiła. No to jak mam się nie martwić, jak moje dziecko dzwoni i ma ochotę płakać? Co to w ogóle ma być? Zielona szkoła czy survival? Bo zaczynam mieć wrażenie, iż ktoś tu oszczędza na wszystkim, tylko nie na cenie dla rodziców.
Przecież ja wiem, iż nie każdy wyjazd to hotel z basenem i animatorem. Ale halo, jesteśmy w 2025 roku, nie 1987. Jak można wysyłać dzieci do budynku, gdzie nie ma ciepłej wody? Przecież to choćby nie chodzi o wygody, tylko o podstawowe warunki higieny. Gdzie są przepisy sanepidu? Gdzie odpowiedzialność organizatora?
Jakbym chciała szkoły życia, to pojechałby na obóz
Do tego jeszcze teksty wychowawczyni, iż "dzieci muszą się nauczyć życia" i "nie pojechali do hotelowego SPA". No dobrze, nie wszystko musi być na najwyższym poziomie. Ale powinno być w jakiejś normie, bo ja za to płacę. Jak będę chciała syna nauczyć życia, to wyślę go na obóz harcerski z noclegiem pod namiotem. A tak to płacę prawie 1300 zł, a on śpi w klitce bez porządnej kolacji i myje się w zimnej wodzie.
Zastanawiam się, gdzie są ci dorośli, którzy odpowiadają za takie decyzje? Kto w ogóle zatwierdził ten obiekt? I dlaczego nie było wcześniej słowa, iż to będzie internat, a nie żaden pensjonat? Bo w karcie wyjazdu jak byk było napisane "ośrodek wypoczynkowy" – czyli zupełnie inny obraz niż ten, który widzę na zdjęciach, które syn wysłał mi na telefona.
Chciałam dać swojemu dziecku fajne wspomnienia z końcówki podstawówki. Dziecko wyjechało radosne, a dzwoni i mówi: "Mamo, jakbyś tu była, to byś się wkurzyła bardziej niż ja". No i ma rację.
Ciekawa jestem, czy inni rodzice mają podobne doświadczenia z zielonymi szkołami. Bo jeżeli to ma być standard w tym kraju, to ja się pytam: za co my, rodzice, płacimy? Za rozczarowanie naszych dzieci? Za zimne kolacje i stare łóżka? Oburzenie to za mało powiedziane. Ja się po prostu czuję oszukana.