Złośliwa staruszka

newsempire24.com 20 godzin temu

**Złośliwa staruszka**

Wyszłam z taksówki i czekałam, aż z samochodu wysiądzie mała Hania.

— Dziękuję — podziękowałam kierowcy, złapałam córeczkę za rękę i powoli ruszyłyśmy w stronę klatki schodowej. Na niskim ganku siedziały dwie starsze panie.

— Dzień dobry — powiedziałam.

— Dzień dobry — odpowiedziała jedna z kobiet. — Do kogo idą takie piękności?

Tylko się uśmiechnęłam. Kluczem otworzyłam zamek szyfrowy i weszłyśmy z córką do środka. Ledwie drzwi się zamknęły, gdy jedna z kobiet powiedziała dość głośno, iż pół godziny temu widziała dwóch młodych mężczyzn wnoszących jakieś pudła i torby.

— Nowi lokatorzy wprowadzają się do mieszkania nad tobą, to po Kowalskich. Więc trzymaj się, Marysiu, bezsenne noce masz zapewnione — odparła druga.

— Na złych trafili. Niech tylko spróbują hałasować. Zaraz zadzwonię do opieki społecznej, niech się tym zajmą…

Nie słuchałam dalej. Podeszłam do windy, stała akurat na parterze, więc wjechałyśmy z Hanią na piąte piętro.

Drzwi do mieszkania były uchylone. Mężczyźni siedzieli w kuchni i pili herbatę.

— O, Kasia przyjechała. My tylko herbatę sobie zrobiliśmy. Przepraszam, rozgościliśmy się trochę.

Sięgnęłam do torby po portfel.

— Kasia, obrażasz. Pomogłem ci jak przyjaciel. Może na darmo odeszłaś od Roberta? Pogodzilibyście się. Nie pracujesz, z czego będziecie żyć z córką? — Mrugnął do Hani, a ta rozpromieniła się.

— Jakoś damy radę. Wniosę o rozwód, będą alimenty, zasiłek. Nie wrócę do Roberta. Możesz mu tak powiedzieć.

— No dobra. Ale jak coś, dzwoń, pomogę, jak będę mógł. No, urządzaj się, a my pójdziemy — powiedział Krzysztof.

Wyszli. Rozejrzałam się po pudłach rozstawionych w pokoju i westchnęłam.

— No to co, pomożesz mamie rozpakować rzeczy?

— Nie. Pobawię się — odparła Hania.

— Dobrze. Tylko nie krzycz i nie hałasuj, bo nas stąd wyrzucą — upomniałam córkę.

Dziewczynka skinęła głową.

Otworzyłam pudło z zabawkami, a Hania natychmiast wyjęła z niego pluszowego misia. Ja zaś zajęłam się układaniem ubrań na półkach.

Mieszkanie było maleńkie, jednoizbowe. Ale gdzie indziej? Meble w porządku, remont zrobiony, czysto. Nic wielkiego. jeżeli nie kupować niepotrzebnych rzeczy, jakoś się ułożymy.

Później ugotowałam makaron z parówkami, przywiezionymi ze sobą. Umyłam podłogę i położyłam Hanię spać, rozkładając kanapę. Oczy mi się zamykały, ale Hania nie chciała zasnąć bez bajki. Musiałam czytać. Gdy wreszcie zasnęła, opadłam na poduszkę i zamknęłam oczy. I wtedy przypomniały mi się słowa męża:

„Przypełziesz jeszcze do mnie na kolanach, a ja się zastanowię, czy cię przyjąć z powrotem…” Łzy napłynęły mi do oczu, a sen odleciał.

Wstałam i poszłam do kuchni. Nie włączyłam światła, stałam przy oknie i patrzyłam na nowy widok za szybą, na zapadający zmrok…

***

Poznałam Roberta na przystanku. Podeszedł i spytał, którym autobusem dojechać na ulicę Mickiewicza.

Zastanowiłam się i wymieniłam numery. A on zapytał, dokąd ja jadę.

Właśnie podjechał mój autobus, więc gwałtownie wsiadłam.

— Przepraszam, po prostu nie wiedziałem, jak się z panią zaznajomić — usłyszałam za sobą. Stał obok i się uśmiechał. Ja też się uśmiechnęłam.

Tak się poznaliśmy. Moje serce było wolne, a wesoły i sympatyczny Robert gwałtownie je zdobył. Mieszkałam w wynajmowanym mieszkaniu z koleżanką. Poznałyśmy się na studiach, potem razem znalazłyśmy pracę. Wynajem w dwie osoby był tańszy.

Robert miał swoje małe mieszkanko. Namówił mnie, żebym się do niego wprowadziła. Moja matka była surowa, uczyła mnie, iż powinna być rodzina, iż dzieci powinny rodzić się w małżeństwie. Gdy dzwoniła, kłamałam, iż dalej mieszkam z koleżanką.

Minął drugi rok, a Robert wciąż nie zrobił mi oświadczyn. O dzieciach nie wspominał. Nie wiedziałam, jak mu powiedzieć, iż jestem w ciąży.

— Trzeba pomyśleć o większym mieszkaniu — powiedziałam kiedyś.

— Po co? — zdziwił się.

— Bo niedługo będzie nas troje.

— Co, jesteś w ciąży? I kiedy zamierzałaś mi o tym powiedzieć? — warknął.

— Właśnie mówię. Przepraszam, iż wcześniej nie powiedziałam, nie byłam pewna. Starałam się nie rozpłakać, widząc jego reakcję.

— Myślałem, iż się zabezpieczamy.

— Żeby pożyć dla siebie i urodzić kiedyś tam później? Nigdy nie usunę tego dziecka. Z tobą czy bez ciebie, ale je urodzę — wybuchnęłam.

— No dobra. Tylko niespodziewanie…

Pogodziliśmy się i zaczęliśmy oszczędzać na wkład do kredytu. Pewnego dnia stałam na balkonie i czekałam na męża. Spóźniał się z pracy. Pod dom podjechał samochód. Wyszedł z niego Robert.

— Widziałam cię z balkonu. Czyj to samochód? — spytałam, wychodząc mu naprzeciw.

— Mój. Nasz. Ładny, co? — promieniał zadowoleniem.

— Jak to twój? Skąd?

— Kupiłem. I tak na wkład nie starczy. Mieszkanie może poczekać, ale będę woził ciebie i nasze dziecko. Nie będziecie się tłoczyć w autobusie.

— To też moje pieniądze, a ty choćby nie porozmawiałeś ze mną, wziąłeś je i kupiłeś sobie auto — wściekłam się.

— Ty też nie pytałaś mnie, gdy zdecydowałaś się rodzić — odparował.

— Nie zdecydowałam sama, ty też w tym uczestniczyłeś…

Po raz pierwszy pokłóciliśmy się na serio. Potem, oczywiście, pogodziliśmy się, choćby poszliśmy do urzędu i wzięliśmy ślub, ku mojej radości.

Od kiedy kupił auto, Robert coraz częściej spóźniał się z pracy. Mówił, iż kolega poprosił o podwiezienie rodziny na działkę, iż ktoś inny potrzebował pomocy przy przeprowadzce. Nie miałam jak tego sprawdzić. Złościłam się, obrażałam, wątpiłam i zazdrościłam.

— Nie jeżdżę dla zabawy, zarabiamAle teraz, patrząc przez okno na pierwsze promienie wschodzącego słońca, uśmiechnęłam się do siebie, bo wiedziałam, iż choć droga była trudna, to właśnie tu, w tym małym mieszkaniu z Hanią i niespodziewaną przyjaźnią Marysi, odnalazłam coś, co było warte każdej łzy – prawdziwy dom.

Idź do oryginalnego materiału