Drugi rok jestem na urlopie macierzyńskim i… już nie wytrzymuję. jeżeli ktoś myśli, iż opieka nad niemowlakami i przedszkolakiem to bułka z masłem, ten chyba sam nigdy nie zmieniał pieluch o trzeciej w nocy ani nie tłumaczył maluchów, dlaczego zupę trzeba zjeść, a nie wylać na podłogę. To właśnie wymusiło na mnie decyzję o poproszeniu mamy o przyjazd z podopolskiej wsi. Myślałam, iż podział obowiązków uratuje moje nerwy. Że dzięki temu choć na chwilę odetchniemy z mężem. Niestety, okazało się, iż czasem lepiej jednak… nie wołać o ratunek.
Przyjazd mamy jak zbawienie
Od samego rana biegałam po domu z wiaderkiem i mopem w jednej ręce, a z krzyczącą Julcią i wrzeszczącym Maćkiem w drugiej. Mąż większość dnia spędzał w biurze – projekt, deadline’y, spotkania. A ja coraz bardziej tonęłam w brudnej pościeli, porozrzucanych klockach i plamach z deserku na dywanie. W końcu zadzwoniłam do rodziców:
– Mamo, przyjedź. Naprawdę nie daję rady.
Mama – jak na gospodynię z prawdziwego zdarzenia przystało – zgodziła się od razu. Zima na wsi nie była uciążliwa, więc samochód sam wjechał na asfaltową drogę, a mama już wieczorem była u nas.
Porządek i spokój… przez moment
Przez pierwsze godziny wszystko szło wzorowo. Mama zabrała się za sprzątanie, a ja wzięłam prysznic i, po raz pierwszy od miesięcy, odsypiałam. Maćkowi i Julci wręczyła kilka klocków, popatrzyła jak się bawią i wyszłam na spacer. Wróciłam zrelaksowana – a w domu czekał mnie błysk i czystość, jakiej nie widziałam od narodzin wnuków. W kuchni piekł się jabłecznik, na blacie stały równo poukładane naczynia. Nadzieja wróciła.
Kwaskowaty finał
– – Ale lśni! – pomyślałam, wchodząc do salonu.
Jednak w kąciku zauważyłam plamy – jakby ktoś przetarł podłogę octem. Nasz piękny dębowy parkiet tracił kolor na środku pokoju!
Mama z dumą wyjaśniła:
– Użyłam octu zamiast chemii. Zdrowiej, a i dom pięknie pachnie.
W tej chwili drzwi otworzył mąż. Zamarł. Jego mina mówiła sama za siebie.
– – Co się tu stało?! – wykrzyknął.
– – Tylko ocet, nie chemia… – mama próbowała tłumaczyć.
Ale on zerwał się z krzesła:
– Mamo, spakuj się. Już cię tu więcej nie potrzebujemy.
Złamane mosty
Mama wyjechała w wielkim smutku. Próbowałam ratować sytuację – dzwoniłam, przepraszałam w jej imieniu. Ale ona nie podniosła słuchawki. Dziś odmawia przyjazdu na nasze święta. Mąż zaś patrzy na mnie z wyrzutem, iż to ja ściągnęłam tę aferę.
Od redakcji
Rodzinne relacje bywają cenniejsze niż najdroższa podłoga. Wspólne wsparcie w trudnych chwilach to podstawa zaufania. Mąż mógł wesprzeć żonę i mamy wnuków, zamiast poganiać teściową za domowy porządek. A mama… chciała pomóc, choć zabrakło drobnej konsultacji.
Pamiętajmy: błędy się zdarzają. Ale bywa, iż największym błędem jest brak rozmowy i zrozumienia.