Dzisiaj znowu myślałem o tym, jak życie potrafi nas zaskoczyć.
„Spotkałeś ją pierwszą, więc idź z nią” – powiedziałem do psa. – „Będę tęsknił.”
Pociąg podmiejski zwalniał. Ludzie w przedziale już ustawili się w kolejce do wyjścia. Za oknami migały wolniej i wolniej sylwetki na peronie, oświetlone jaskrawymi latarniami. Wreszcie pociąg zatrzymał się z lekkim szarpnięciem. Drzwi otworzyły się głośno, a pasażerowie obładowani torbami wylegli na zabrudzoną, wydeptaną przez tysiące stóp platformę małej stacji podwarszawskiej.
Ludzie rozmawiali, przeciągali zdrętwiałe nogi i kierowali się w stronę zejścia. Ja wyszedłem ostatni. Nikt na mnie nie czekał. Nie spieszyłem się do swojej samotnej wynajętej nory, w której bywałem tylko po to, żeby się przespać.
Kilka miesięcy temu rozwiodłem się z żoną. Zostawiłem jej mieszkanie i nowo narodzoną córeczkę, a sam wynająłem coś tańszego na obrzeżach.
Poznałem kiedyś dziewczynę, spotykaliśmy się krótko, potem rozstaliśmy się za obopólną zgodą. A trzy miesiące później zjawiła się u mnie z już widocznym brzuchem i oznajmiła, iż jest w ciąży. Zaproponowałem ślub. Cztery miesiące później urodziła zdrową dziewczynkę.
Z płaczem wyznała, iż przede mną była z innym facetem, który rzucił ją, gdy tylko dowiedział się o ciąży. A ja się nawinąłem, Łukasz. Nie miała dokąd iść, nie chciała wracać do rodzinnego miasta. Nie mogłem jej wyrzucić na bruk. Odszedłem sam i wniosłem o rozwód.
Teraz pracowałem prawie bez dnia wolnego, oszczędzając na nowe mieszkanie. Znajomy zorganizował ekipę budowlaną i zaangażował mnie. Robiliśmy remonty mieszkań i domów.
Dotarłem powoli do schodów oświetlonych latarnią. Już na dole zauważyłem rudego psa. Spojrzał na mnie, potem znów w górę, na peron.
„Chyba nikogo tam nie ma. Nie przyjechał twój pan? Nic, może będzie na ostatnim pociągu” – rzuciłem i ruszyłem przed siebie.
Po kilku krokach odwróciłem się. Pies wdrapał się na peron i wypatrywał kogoś. Rozległ się stukot odjeżdżającego pociągu. Pies zaskomlał, śledząc go wzrokiem, potem zszedł po schodach i podszedł do mnie, siadając naprzeciwko i patrząc pytająco.
„No i co zamierzasz, kolego? Czekać na następny pociąg czy pójdziesz ze mną? Uważaj, drugi raz nie zaproponuję” – odwróciłem się i ruszyłem, nie oglądając się.
Pies przez chwilę stał, jakby się zastanawiał, potem poderwał się i pobiegł za mną. Najpierw trzymał się z tyłu, potem szedł obok.
„Samotność cię męczy? Rozumiem. A do kogo należysz? Nie widziałem cię wcześniej. Swoją drogą, sam tu niedawno jestem…”
Pies biegł obok, słuchając. Tak doszliśmy do czteropiętrowej kamienicy, w której mieszkałem. Przed klatką pies się zatrzymał.
„Wchodzisz?” – szeroko otworzyłem drzwi. – „Decyduj się, bo strasznie chce mi się jeść i spać.” – Wszedłem do środka, ale drzwi przytrzymałem.
Pies powoli wszedł po schodach, minął mnie i znalazł się w środku. „Niełatwo z tobą, stary” – uśmiechnąłem się, puszczając drzwi.
Znaleźliśmy się w półmroku klatki schodowej, oświetlonej słabą żarówką.
„No dalej, na trzecie piętro. Wybacz, windy nie ma” – żartowałem.
Pies skakał po schodach, zatrzymując się na półpiętrach i czekając na mnie. Gdy dotarliśmy na trzecie piętro, zatrzymałem się przy swoich drzwiach, wyjmując klucz.
„Dotarliśmy. Tu mieszkam.” – Otworzyłem drzwi, wszedłem pierwszy i zapaliłem światło w przedpokoju. – „Wchodź. Drugi raz nie zapraszam.”
PysPies spojrzał na mnie, jakby zawahał się po raz ostatni, a potem wszedł do środka – i tak już zostało.