Znikający mąż, praca, matka… a ja tonę w samotności

newskey24.com 5 dni temu

Mój mąż rozpływa się między pracą a matką, a ja tonę w samotności…

Od ponad roku żyję jak sama. Tak, formalnie jestem zamężna, mam dziecko, dom – ale męża… jakby nie było. Albo pracuje do nocy, albo przepada w mieszkaniu swojej matki. Najgorsze, iż choćby nie widzi problemu. Zero współczucia, ani śladu zrozumienia. Dla niego wszystko jest w porządku: pracuje, pomaga mamie, do domu wpada tylko przespać się.

Znajomi powtarzają: „Poczekaj, skończy się żłobkowy, wszystko się ułoży”. Ale chyba nie o to chodzi. Po prostu już nie udaję, iż nie widzę. Wcześniej tłumaczyłam go – zmęczony, ciężka praca – ale teraz… teraz widzę, jak moja rodzina powoli się rozpada.

Mieszkamy w Łodzi, w typowym dwupokojowym bloku. Jestem teraz na urlopie macierzyńskim z małym synkiem. Mój mąż, Jakub, pracuje w dużej firmie transportowej – niedawno dostał awans. Od tamtej pory jakby wyparował z domu. Wraca o północy, rano wstaje – i znika. A jak nie w pracy, to ma „drugi dom” – u swojej matki.

Krystyna Zawadzka, jego mama, po moim porodzie zaczęła go regularnie „wciągać” do siebie pod różnymi pretekstami: raz gniazdko do naprawy, raz kran do wymiany, raz drzwi się zacięły. Dałoby się znieść, gdyby to były pojedyncze sytuacje, ale stało się to normą. A kilka miesięcy temu nagle postanowiła zrobić remont. I to akurat teraz, gdy Jakub ma nowe obowiązki i tonie w pracy. I, o dziwo, to on płaci za ten remont. My? Ledwo wiążemy koniec z końcem. 500+? Śmiech, nie starczy choćby na pół pieluch.

Gdy Jakub miał urlop, proponował, żeby remont zrobić wtedy. Ale ona odmówiła: „Jest dobrze, nie trzeba nic zmieniać”. A teraz – nagle wszystko się wali, tapety odpadają, sufit krzywy… I teraz mój mąż spędza u niej weekendy. Za każdym razem to samo: „Tylko zajrzę na chwilę”. A wraca już po północy. Nie wiem nawet, kto jest teraz najważniejszą kobietą w jego życiu – ja czy mama.

O wnuka Krystyna Zawadzka pyta… przez syna. Ani razu nie zapytała mnie, nie zaproponowała pomocy, nie przyszła, żeby pobawić się z dzieckiem, gdybym mogła chociaż trochę odsapnąć. Ale za to wydaje rozkazy: „Kubuś, przyjdź, pomóż ze szafą, a potem z płytkami”.

Jestem zmęczona. Zmęczona samotnością przy żywym mężu. Zmęczona patrzeniem, jak nasz synek wyciąga rączki do taty, a on, choćby nie zdejmując butów, idzie pod prysznic, je w milczeniu i pada spać. Próbowałam rozmawiać, tłumaczyć, iż potrzebujemy rodziny, a nie wiecznego gonienia za aprobatą matki. A on tylko macha ręką:

– Nie chodzę na babskie, pieniądze przynoszę, czego jeszcze chcesz? Mam rzucić pracę?

Tak, przynosi pieniądze. Tylko iż pieniądze mogę zarobić sama. Ale ojca swojemu dziecku nie mogę dać, jeżeli on wciąż „ma pilne sprawy” u babci. Nie potrzebuję bankomatu. Potrzebuję męża. Partnera. Przyjaciela. Ojca dla syna.

A tymczasem siedzę w tym mieszkaniu, wśród zabawek, pieluch, wiecznego zmęczenia. I czuję się porzucona. Zapomniana. Samotna. Choć na palcu wciąż lśni obrączka.

Idź do oryginalnego materiału