Pewną historią podzieliła się ze mną dawna znajoma o imieniu Wiesława. Wydarzyło się to nie byle gdzie, ale w prowincjonalnym Sandomierzu — spokojnym miasteczku, gdzie każda plotka roznosi się szybciej niż karetka pogotowia. Ale przyznaję, choćby mnie włos zjeżył się na głowie, gdy usłyszałam, co przeżyła jedna kobieta.
Małżeństwo Agata i Czesław pracowali w lokalnym szpitalu. Ona — pediatra ze złotym sercem, on — utalentowany chirurg, który miał przed sobą świetlaną przyszłość. Żyli jak dwie krople wody. Dwoje dzieci, przytulne mieszkanie, szacunek współpracowników — wydawało się, iż to idealna rodzina. Oczywiście, z pojawieniem się maluchów przybyło trosk, ale dali radę. Agata poszła na urlop macierzyński, Czesław dalej operował, uczył się, jeździł na konferencje.
I nagle jak grom z jasnego nieba: zakochał się. Nie w aktorkę z ekranu, nie w przypadkową znajomą, ale w swoją koleżankę — młodą, ambitną pielęgniarkę. Często pracowali w duecie, spędzali noce na dyżurach ramię w ramię. I w pewnym momencie Czesław po prostu stracił głowę.
Miotał się między dwoma ogniami, nie wiedząc, jak się przyznać żonie. Wciąż szukał „odpowiedniego momentu”, a tymczasem romans tylko się rozkręcał. W końcu prawda wyszła na jaw — oczywiście nie bez pomocy kolegów z pracy. Agata jeszcze tego samego wieczoru wyrzuciła jego walizki za drzwi. Powiedziała tylko: „Zrobiłeś wybór — teraz żyj z nim”.
Czesław wyszedł. Był zagubiony, ale ostatecznie wprowadził się do kochanki. Nowa wybranka trzymała go krótko. Wyrachowana, pewna siebie — nie zamierzała go wypuścić bez walki. A by ostatecznie związać mężczyznę, zaszła w ciążę. I to nie z jednym dzieckiem — tylko z bliźniakami.
Agata nie mogła już zostać w szpitalu — patrzeć codziennie na ciążową „zastępczynię” było ponad jej siły. Zrezygnowała i zatrudniła się w przychodni, gdzie nikt nie znał szczegółów jej osobistej dramy. Tam znów oddawała się pracy — leczyła dzieci i próbowała uleczyć własne serce.
A potem — tragedia. Poród zakończył się koszmarem. Młoda pielęgniarka nie przeżyła, a dzieci — chłopiec i dziewczynka — zostały sierotami. Czesław, złamany rozpaczą, trzymał na rękach malutkie istoty i nie wiedział, co dalej robić. Nocami nie spał, w dzień biegał od jednego specjalisty do drugiego. Bez rodziny, bez wsparcia — tylko on i dwoje niemowląt.
Piątego dnia przyszedł do Agaty. Stanął w jej klatce schodowej, trząsł się, a w oczach miał łzy. Gdy otworzyła drzwi, po prostu padł przed nią na kolana:
— Wybacz mnie. Byłem głupcem. Ocal mnie. Ocal ich…
Stała w milczeniu. Długo. A potem wpuściła go do domu. Razem z obcymi dziećmi. Razem z przeszłością, która tak okrutnie ją zdradziła.
Od tamtej pory żyją we troje. Albo w pięcioro — jeżeli liczyć wszystkie dzieci. Ona znów została matką, teraz także przybraną. On — cichy, przygarbiony, jakby postarzał się o dwadzieścia lat w ciągu jednego roku. Czy to, co mają teraz, to szczęście czy kompromis — nie wiem. Ale jedno jest pewne: jej czyn zasługuje na szacunek. Wybaczyła. Nie odwróciła się od cudzego bólu. I to jest prawdziwa siła kobiety.