Zostawił mnie dla innej, a po 12 latach wrócił — ból powrócił, jakby to było wczoraj

twojacena.pl 1 tydzień temu

Poznałam Bartosza na przyjęciu u wspólnej przyjaciółki — olśniewający, czarujący, uśmiechnięty, zdawało się, iż emanuje wewnętrznym światłem. Wtedy pierwszy raz naprawdę się zakochałam. Przed nim nie było w moim życiu romansów — wychowałam się w małym miasteczku, surowe zasady, nauka przede wszystkim. Rodzice nie pozwalali mi choćby myśleć o chłopakach. Zazdrościłam koleżankom, które miały związki, ale i tak szłam swoją drogą: najpierw dyplom, a potem, może, rodzina.

Lecz Bartosz przewrócił wszystko do góry nogami. Zbliżyliśmy się gwałtownie — wydawał się tym, na kogo czekałam całe życie. Rozkwitałam przy nim, a on, jak sądziłam, również. choćby moi surowi rodzice zaakceptowali nasz związek, i niedługo wzięliśmy skromny ślub. Rok później urodzili się bliźniacy — Kacper i Tomek. To było szczęście, ale i próba. Nie byłam gotowa na podwójną odpowiedzialność, ale Bartosz wtedy ze mną był — pomagał, uczył się być ojcem. Razem kąpaliśmy ich, karmiliśmy, choćby w nocy wstawaliśmy we dwoje. Umiał współczuć, starał się. Wierzyłam, iż mamy szczęście.

Ale wszystko się zmieniło, gdy dzieci podrosły. Stał się obcy. Wracał późno, zmęczony, rozdrażniony. Zaczęłam podejrzewać — czyżby zdradzał? Odpowiedź przyszła sama: pewnego dnia, gdy brał prysznic, zadzwoniła do niego kobieta. Przedstawiła się jako Bronisława. I wyznała, iż spotyka się z moim mężem od ponad roku. Świat się zawalił. Potem była Genowefa. Potem — Zofia. Następnie — Alicja i Aneta. Wybaczałam. Dla dzieci. Dla rodziny.

Bałam się, iż jeżeli się rozstaną, chłopcy wyrosną bez wzoru prawdziwej rodziny. I znosiłam. Zamykałam oczy. Wymazywałam zdradę z duszy. Ale gdy chłopcy dorośli i opuścili dom, stało się jasne: między mną a Bartoszem nie zostało nic. Byliśmy jak sąsiedzi. Ani miłości, ani szacunku. Rozwiedliśmy się. On odszedł. A ja zostałam. Przyzwyczajałam się do ciszy. Do samotności. Próbowałam wypełnić pustkę — przyjaciółmi, hobby, książkami. Żyłam. Bez skarg. Bez pretensji.

Minęło dwanaście lat. Pewnego jesiennego wieczoru ktoś zapukał do drzwi. Na progu stał on. Bartosz. Siwy, przygarbiony, obcy. Poprosił, by wpuścić go do środka. Chciał porozmawiać. Przy herbacie wyznał: szczęścia nigdy nie znalazł. Kobiety mijały jak cienie, pracy nie mógł utrzymać, zdrowie zawiodło. Został z niczym. Samotny. Nieszczęśliwy. I teraz prosi o przebaczenie. Prosi, by zacząć od nowa.

A ja siedzę i nie wiem, co powiedzieć. Dwanaście lat — ani słowa, ani telefonu, choćby kartki na urodziny. A teraz — przebaczenie, szansa, nowe życie? W środku wszystko boli. Ale serce też bije — wciąż coś do niego czuję. Nikogo innego już nie pokochałam. Nie wpuściłam nikogo do swojego życia. On jest ojcem moich synów. Nie jest obcy. Ale też nie ten sam, co dawniej.

Nie odpowiedziałam. Siedzę, myślę. Szukam w sobie siły, by wybaczyć. Albo na zawsze odejść.

Idź do oryginalnego materiału