Zostawił żonę, nazywając ją żałosną służącą, a kiedy postanowił wrócić, czekała na niego niespodzianka

polregion.pl 1 tydzień temu

Gdy Zofia była mała, często słyszała, iż kobiety w jej rodzie są przeklęte. Prababka straciła męża na froncie, babcia nabawiła się kontuzji w fabryce, a ojciec jej matki porzucił rodzinę, gdy dziewczynka miała zaledwie trzy lata. Zosia wyobrażała sobie, iż jej małżeństwo też skończy się katastrofą. Choć tego nie chciała, cień rodzinnej klątwy wisiał nad nią.

Przyszłego męża, Krzysztofa, poznała w małym warsztacie na obrzeżach Łodzi, gdzie oboje pracowali. On naprawiał maszyny, ona sortowała części. Zbliżyła ich stołówka zakładowa, gdzie w przerwie obiadowej zaczęli rozmawiać. Decyzja o ślubie przyszła szybko. Urządzili skromne wesele i zamieszkali w jej dwupokojowym mieszkaniu przy ulicy Długiej. Babcia już wtedy nie żyła, więc dom stał się ich wspólnym gniazdem.

Życie toczyło się zwyczajnie. Najpierw urodził się syn Marek, potem młodszy – Tomek. niedługo potem zmarła matka Zosi. Teraz sama musiała radzić sobie z domem i wychowaniem chłopców. Nie narzekała: Krzysztof zarabiał, a jej rolą była opieka nad domem.

Ale po kilku latach coś się popsuło. Krzysztof zostawał w pracy coraz dłużej, częściej wspominał młodą koleżankę, która „pomagała mu z raportami”. Zosia widziała, jak się oddala: wracał tylko przebrać się, czasem wcale nie nocował. Rozumiała wszystko, ale paraliżował ją strach przed samotnością z dziećmi.

— Zostaw ją, pomyśl o synach — odważyła się pewnego dnia powiedzieć.

Krzysztof milczał. Żadnych wyjaśnień, żadnych krzyków — tylko lodowata cisza.

Zosia przez cały czas o niego dbała: gotowała obiady, prała jego koszule.

— Umiesz tylko służyć — rzucił jej pewnego dnia z pogardą.

Postanowiła przeczekać, mierząc w duchu, iż opamięta się. Ale pewnego wieczoru Krzysztof spakował walizki.

— Nie zostawiaj nas! Proszę, nie odchodź! — szlochała Zosia.

— Jesteś tylko głupią służącą — warknął, patrząc na nią z wyższością.

Te słowa usłyszeli chłopcy. Marek i Tomek, wtuleni w siebie na kanapie, patrzyli, jak ojciec wychodzi. Nie rozumieli, dlaczego. Może nie byli dość grzeczni? Może mama zawiniła?

Widzieli wszystko: łzy matki, jej próby zachowania twarzy, jej nieustanną troskę. Starali się pomagać: myli naczynia, sprzątali. Zosia poświęciła się im bez reszty. O nowym związku choćby nie myślała — chłopcy stali się jej całym światem.

Ale los miał inne plany. Pewnego dnia, robiąc zakupy w osiedlowym markecie, Zosia upuściła worek kaszy. Mężczyzna od razu podniósł go z podłogi.

— Pomóc pani nieść? — zapytał z uśmiechem.

Zosia się zawahała, ale on, nie czekając na odpowiedź, chwycił jej torby.

— No dobrze, sam zdecyduję — odparł i tak zagadali po drodze.

Miał na imię Wojtek. Był dobroduszny, miał ciepły głos i lekką kulawiznę. Zosia podziękowała i pożegnała się, nie spodziewając się kolejnego spotkania. Ale Wojtek zaczął pojawiać się w tym samym sklepie, jakby specjalnie na nią czekał. Tak się poznali.

Zosia dorabiała, sprzątając klatkę schodową. zwykle pomagali jej synowie, ale tego dnia chciała zrobić to sama.

— Może pomogę? — usłyszała znajomy głos.

Wojtek znów był przy niej. Pomógł jej skończyć, a wieczorem Zosia zaprosiła go na herbatę. Przyszedł w eleganckiej marynarce, z bukietem białych róż i pudełkiem pączków.

— Dobry wieczór — powiedział, wręczając chłopcom słodycze.

Marek, starszy syn, bez powodu powąchał pączki i wszyscy parsknęli śmiechem. Lody zostały przełamane. Przy kolacji Zosia upuściła widelec, a Wojtek złapał go w locie.

— Gra pan w kosza? — zapytał Tomek.

— W szkole grałem, ale to było dawno — uśmiechnął się Wojtek.

— Pokażemy panu nasze boisko! — zaproponował Marek. — Gramy tam z kumplami.

Następnego dnia znów się spotkali. Wojtek wyznał:

— Pewnie zauważyłaś, iż chodzę powoli i mówię wolno. Miałem poważny wypadek. Żona nie chciała ze mną zostać. Teraz ty pewnie też nie zechcesz.

Zosia milczała, nie chcąc go peszyć pytaniami.

— jeżeli moje urwisy ci nie przeszkadzają, wpadaj — odparła w końcu z uśmiechem.

Wojtek stał się częścią ich życia. Był troskliwy, bawił się z chłopcami, pomagał w domu. Na początku dzieci były nieśmiałe, ale gwałtownie się do niego przywiązały. Stał się dla nich tym, kim ich ojciec nigdy nie był. Grali razem w piłkę, zapraszali kolegów, a dom wypełnił się śmiechem.

Mijały lata. Marek zaczął spotykać się z dziewczyną, Tomek zainteresował się muzyką. Pewnego dnia Marek przyszedł do Wojtka po radę — tak bardzo mu ufał. Ale pewnego wieczoru do drzwi zapukał Krzysztof.

— Pomyliłem się — powiedział. — Chcę to naprawić.

— Wynoś się! — warknął Marek, zaciskając pięści.

— Jak śmiesz tak do mnie mówić, smarkaczu?! — wściekł się Krzysztof.

— Nie mów tak do mojego syna! — ostro przerwał mu Wojtek, stając w drzwiach.

Był gotów bronić rodziny.

— Nie chcemy cię! — krzyknął Tomek, wypychając ojca za próg i zatrzaskując drzwi.

— Niech tylko spróbuje wrócić — mruknął.

Zosia spojrzała na swoich mężczyzn – Marka, Tomka i Wojtka. Jej obrona, jej oparcie. Mimo wszystko zbudowała prawdziwą rodzinę. I w tej chwili była szczęśliwa jak nigdy.

Idź do oryginalnego materiału