Zrobili to na oczach dzieci i uznali, iż wszystko jest ok. Wakacje "po polsku" to wstyd

mamadu.pl 11 godzin temu
Plaża pełna ludzi, słońce praży, dzieci budują zamki z piasku, a dorośli… zapominają, iż są dorosłymi. To, co zobaczyłam nad polskim morzem, wprawiło mnie w zakłopotanie i – nie ukrywam – zasmuciło. Bo jeżeli dzieci na to patrzą, a dorośli się nie wstydzą, to znaczy, iż coś bardzo nam się rozjechało w wartościach.


Byłam nad polskim morzem. Tłum, upał, klasyka. Parawany rozstawione co dwa metry, ręczniki jak kolorowe płachty, dzieci w kąpielówkach ze Spidermanem. Obok mnie grupka ludzi – dorośli z dziećmi, niby zwyczajna rodzina, chyba były to dwa zaprzyjaźnione ze sobą małżeństwa. Rozłożyli się, rozstawili leżaki, zaczęli dzień tak, jak wielu innych, czyli głośno i intensywnie.

Ale to, co w pierwszej chwili wyglądało jak typowy wakacyjny chaos, gwałtownie zamieniło się w coś, co trudno zignorować. I niestety – w coś dość bardzo przygnębiającego.

Romanse, alkohol, wulgaryzmy przy dzieciach


Najpierw było standardowe narzekanie na ceny w budce z goframi, z głośnym "no bez przesady, ku**a, za cukier i mąkę?". Potem, zanim jeszcze dzieci zdążyły porządnie przysypać stopy piaskiem, dorośli weszli w "dorosłe tematy". I to w pełnym tego słowa znaczeniu...

Kto z kim romansuje w pracy. Kto zdradza, a kto się domyśla, ale woli udawać, iż nie wie. Kto znów przyszedł pijany do roboty i dlaczego szef nie reaguje. Jak koleżanka z biura wybuchła płaczem na spotkaniu, bo "znowu ma jakąś fazę" i "chyba przez menopauzę nie radzi sobie z emocjami".

Przy dzieciach. Bez cienia zawahania.

Historie, których dzieci nie powinny słyszeć


Nie chodzi o jedno przypadkowe słowo. To był język, w którym każde zdanie miało mocniejsze zakończenie, każda historia była podszyta złością, sarkazmem albo szyderstwem. Przeklinanie dla podkreślenia, dla efektu, dla śmiechu. Wszystko głośno. Wszystko bez filtra.

A dzieci siedziały z boku. Słuchały. Jadły chipsy i patrzyły na rodziców z tą dziecięcą mieszanką fascynacji i niepokoju.

W którymś momencie pojawiły się "anegdotki" o własnych dzieciach – jak to jedno się popłakało, bo ktoś zabrał mu zabawkę, jak drugie boi się ciemności i nie chce spać samo. Mówili to z przesadną mimiką, naśladując głosy swoich dzieci, śmiejąc się z ich "fochów", "akcji" i "tekstów".

Dzieci słuchały tego wszystkiego w ciszy. Bez reakcji.

Wakacje nie są urlopem od bycia dorosłym z klasą


Rozumiem wakacyjny luz. Rozumiem zmęczenie, potrzebę wyrzucenia z siebie frustracji. Ale są takie momenty, kiedy dorośli zapominają, iż to, co dla nich jest odreagowaniem, dla dziecka może być niezrozumiałe, niepokojące, a czasem zwyczajnie bolesne.

Bo dziecko nie wie, iż mama mówi coś "dla śmiechu". Nie rozumie, iż tata się "tylko wygłupia". Ono słyszy, iż świat dorosłych jest pełen zdrad, pretensji, szyderstw i przekleństw. I myśli: Aha, tak się mówi, tak się żyje.

To nie jest opowieść o jednej plaży. To historia, którą znam z wielu miejsc. Z pociągów, restauracji, placów zabaw. Gdy dorośli siadają, otwierają piwo albo kupują sobie kawę i zaczynają rozmawiać tak, jakby ich dzieci były zrobione z tektury. Jakby nie słyszały, nie rozumiały i niczego nie zapamiętywały.

A przecież one są. I patrzą. I słuchają. I uczą się.

Pytanie tylko – czego?


Idź do oryginalnego materiału